Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Usiedliśmy przy biurku czekając aż woda się zagotuje. Byliśmy w ponurym nastroju i raczej unikaliśmy wzajemnych spojrzeń.
— Co teraz robimy? — Thad pierwszy przerwaÅ‚ krÄ™pujÄ…cÄ… ciszÄ™.
— Wracamy do Butte.
— Czy uważasz, że… że naprawdÄ™ jesteÅ›my sami?
— Może przeżyÅ‚ ktoÅ› na północy, ale bardzo w to wÄ…tpiÄ™. Każdy, kto ocalaÅ‚ kierowaÅ‚by siÄ™ przecież do portu.
— A uchodźcy?
— Także byliby tutaj przy statkach, gdyby żyli. — Też tak sÄ…dzÄ™. — PopatrzyÅ‚ ponad moim ramieniem na drzwi do hali, które pozostawiliÅ›my lekko otwarte. — Nie mogÄ™ jednak pozbyć siÄ™ uczucia, że ktoÅ› gdzieÅ› musi jeszcze, być na Beltane. Ale — nagle uniósÅ‚ trochÄ™ gÅ‚os — nie chcÄ™ tego kogoÅ› spotkać, obojÄ™tnie kto to jest!
Wstał, nalał wodę do filiżanek, po czym postawił je na biurku. Odnosiłem wrażenie, że doskonale go rozumiem.
Ponieważ mieliśmy tu spędzić kolejną noc, biuro uznaliśmy za miejsce równie dobre jak każde inne. Rozłożyliśmy koce na podłodze i uformowaliśmy sobie twarde łoża, jednak nie zamierzaliśmy już iść do portu w poszukiwaniu czegoś lepszego.
Mimo że dotąd nie zauważyliśmy niczego, co spowodowałoby konieczność wystawiania wart, zgodziliśmy się, że każdy z nas będzie tym razem czuwał po pół nocy. Thad objął posterunek jako pierwszy. Myślałem, że na twardej podłodze nie zasnę, a jednak usnąłem i to dość szybko. Spałem spokojnie, bez żadnych koszmarów i zbudził mnie dopiero dotyk Thada. Jedną ręką potrząsał moim ramieniem, a drugą zakrył mi usta, zmuszając do milczenia.
Kiedy tylko otrząsnąłem się ze snu i moje zmysły zaczęły funkcjonować normalnie, usłyszałem. Po hali ktoś chodził. Wyraźny, charakterystyczny stukot obuwia na posadzce nie pozostawiał wątpliwości, że są to buty używane do lotów w przestrzeni. Po chwili uważnego nasłuchiwania doszedłem do wniosku, że słyszę kroki przynajmniej dwóch osób.
Thad zbliżył usta do mojego ucha. Poczułem jego oddech na policzku, kiedy szeptał mi:
— Przyszli prosto z pola. UsÅ‚yszaÅ‚em lÄ…dujÄ…cy oblatywacz.
Razem podpełzliśmy do drzwi i ostrożnie zajrzeliśmy do hali. Tam, gdzie znajdowały się splądrowane ładunki, ktoś stał pod ścianą i omiatał je promieniami mocnej lampy. Ujrzałem dwie sylwetki. A więc jednak nie byliśmy sami… Thad znów zaczął szeptać:
— Czy sÄ…dzisz, że nas obserwowali? Å»e wiedzÄ… o naszej obecnoÅ›ci?
— Nie. W przeciwnym wypadku by już nas dawno zaatakowali.
Z tego, co widzieliśmy plądrowali już przejrzane i zdziesiątkowane artykuły. Nerwowość ich ruchów sugerowała, że bardzo im się śpieszy, albo że są bardzo przestraszeni.
Jeżeli wirus już ich zaatakował byli chodzącymi trupami i musieli o tym wiedzieć, jeśli znali los pozostałych ludzi. Jako tacy stanowili dla nas o wiele większe zagrożenie, niż ich miotacze laserowe.
— Pakujemy siÄ™ i spÅ‚ywamy stÄ…d — powiedziaÅ‚em do Thada. — Nie pozostaw niczego, co mogÅ‚oby im podpowiedzieć, że tutaj byliÅ›my.
Poruszaliśmy się bardzo ostrożnie zbierając nasze rzeczy. Thad zebrał filiżanki i ustawił je z powrotem w szufladzie, gdy tymczasem ja zamknąłem drzwiczki do szafy, w której znajdowała się kuchenka. Nie ośmieliliśmy się zapalić światła; pozostawała nam tylko nadzieja, że wszystko pozostawiliśmy w porządku i ktokolwiek znajdzie się w tym biurze, nie dostrzeże śladów naszej obecności. Z tą myślą otworzyłem drzwi na ulicę i szybko wymknęliśmy się na zewnątrz.
Gdy już miałem nadzieję, że bezpiecznie wyszliśmy z opresji usłyszeliśmy za sobą krzyki. Znajdowaliśmy się wtedy już dobrych kilkadziesiąt kroków od hali i musieliśmy jedynie przebiec lądowisko, by znaleźć się poza terenem portu,
— Lasery! — ostrzegÅ‚em Thada i skoczyliÅ›my, by ukryć siÄ™ za zaÅ‚omem muru. Niespodziewanie natrafiliÅ›my na jakieÅ› otwarte drzwi i wpadliÅ›my do budynku. Drzwi zatrzasnęły siÄ™ za nami z wielkim haÅ‚asem. OczywiÅ›cie Å‚atwo byÅ‚o je stopić promieniami laserowymi, jednak nawet krótki moment na to potrzebny, dawaÅ‚ nam możliwość skuteczniejszej ucieczki.

Podstrony