.. Trzeba tu zauważyć, że mimo
swego dość swobodnego życia, nie znosiłem kłamstwa.
64
Pamiętam, jak usiadła u mych nóg, położyła mi głowę na kolana i patrząc na mnie
błyszczącymi, kochającymi oczami, zapytała:
– Kola, kochasz mnie? Bardzo? Bardzo?
I roześmiała się ze szczęścia... Wydało mi się to sentymentalne, ckliwe i głupie, bo sam w
tym czasie znajdowałem się już w takim nastroju, kiedy we wszystkim szukałem „głębi
myśli”.
– Kiciu, może pójdziesz do domu – powiedziałem – bo rodzina, nie daj Boże, zauważy
twoją nieobecność i zacznie cię szukać po całym mieście. Poza tym, nie wypada zjawiać się u
matki nad ranem...
Zgodziła się ze mną. Umówiliśmy się, że zobaczymy się nazajutrz w południe w miejskim
parku, a pojutrze wyjedziemy razem do Piatigorska. Poszedłem ją odprowadzić i, pamiętam,
jak czule i szczerze pieściłem ją po drodze. Była chwila, kiedy zrobiło mi się jej nagle
okropnie żal za to, że tak bezgranicznie mi ufa. Mało brakowało zdecydowałbym się wziąć ją
ze sobą do Piatigorska, ale w porę przypomniałem sobie, że mam w walizce tylko sześćset
rubli i że jesienią będzie o wiele trudniej z nią się rozstać niż teraz, więc szybko zdławiłem w
sobie tę litość.
Podeszliśmy do domu, gdzie mieszkała jej matka. Pociągnąłem za dzwonek. Za drzwiami
rozległy się kroki i Kicia zrobiła nagle poważną twarz, zerknęła na niebo, kilka razy
pośpiesznie mnie przeżegnała, jakbym był dzieckiem, potem chwyciła mnie za rękę i
przycisnęła ją do swoich warg.
– Do jutra! – rzekła i zniknęła za drzwiami.
Przeszedłem na przeciwną stronę ulicy i popatrzyłem stamtąd na dom. Najpierw za oknami
było ciemno, potem w jednym zamigotało słabe niebieskawe światełko zapalonej świecy;
światełko rozrosło się, wypuściło na wszystkie strony promienie i zobaczyłem, jak razem z
nim zaczęły poruszać się w pokojach cienie.
„Nie oczekiwali!” – pomyślałem.
Wróciwszy do swego hotelu rozebrałem się, wypiłem wina, zakąsiłem świeżym kawiorem,
który kupiłem na bazarze, położyłem się do łóżka i zasnąłem mocnym, beztroskim snem
turysty.
Obudziłem się rano z bólem głowy i w złym humorze. Coś mnie niepokoiło.
„O co chodzi? – pytałem siebie, próbując zrozumieć swój niepokój. – Co mnie dręczy?”
Próbowałem to wytłumaczyć obawą, że może zaraz zjawić się Kicia, która przeszkodzi mi
wyjechać, i będę musiał kłamać i wykręcać się przed nią. Szybko się ubrałem, spakowałem
rzeczy i wyszedłem z hotelu, każąc portierowi dostarczyć mój bagaż na dworzec na siódmą
wieczór. Cały dzień spędziłem u swojego przyjaciela lekarza, a wieczorem wyjechałem z
miasta. Jak panowie widzą, moje myślenie nie przeszkodziło mi zbiec w taki podły,
zdradziecki sposób...
Przez cały czas, póki siedziałem u przyjaciela, a później jechałem na dworzec, dręczył
mnie niepokój. Wydawało mi się, że boję się spotkania z Kicią i skandalu. Przesiedziałem na
dworcu w toalecie do drugiego dzwonka, a kiedy przeciskałem się do swojego wagonu,
miałem takie uczucie, jakbym cały, od stóp do głowy, byłem obłożony kradzionymi rzeczami.
Z jaką niecierpliwością i strachem oczekiwałem na trzeci dzwonek!
Wreszcie rozległ się zbawienny dzwonek, pociąg ruszył; minęliśmy więzienie, koszary,
wyjechaliśmy w pole, ale niepokój, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, nie przechodził, cały
czas czułem się jak uciekający złodziej. Zadziwiające! Żeby trochę się uspokoić, zacząłem