- Człowiek tu jeden umiera w wielkich mękach…
- Czyżby śmierć policzyła mu lata i powiedziała, że już wiele ich przeżył?
- Obcy jesteś, widać Pers, nie wiesz więc, że nikt w Bagdadzie nie umiera siwy…
- Jak rzekłeś?
- Powiedziałem ci, że tu nie można o głodzie dożyć siwej brody.
- Czy ten człowiek umiera z głodu?
- Nie zgadłeś - ten człowiek umiera z przejedzenia.
- Hę? - zdumiał się kalif.
- Nie mając mąki, zjadł dziś z rozpaczy ziemię, aby oszukać żołądek, i widać zjadł jej za wiele, bo umiera i- znów będzie jadł ziemię,
Kismet!
Harun ar Raszyd stał bez ruchu, zastygł bowiem w bólu; oprzeć się musiał na hebanowej swojej lasce, aby się nie zatoczyć w tył, i patrzył przerażonym wzrokiem na chudego człowieka, który był siny, a ręce miał spętane kurczem i drapał okrągło kamienie bruku.
- Czemu się tak dziwisz - spytał go ten, który z nim mówił - czy w twoim kraju nikt nie umiera?
- Lecz nie z głodu - odrzekł kalif. Czemu ten człowiek nie poszedł do kalifa, który by go był nakarmił?
- A wiesz, czemu kalif nie przyszedł do niego?
- Nie wiem, zaiste.
I drżącymi rękoma począł wydobywać zza pasa kiesę, a wygarnąwszy z niej kilka złotych sztuk, rzekł cicho:
- Daj mu to ode mnie…
- Daj mu ty sam, jeśli mniemasz, że śmierć można przekupić cekinem. Czemuś nie przyszedł wcześniej?
Harun ar Raszyd stał chwilę, nie bacząc, że mu się złoto wysunęło z ręki, po czym z wysiłkiem wielkim się odwrócił i szedł stamtąd powoli, pochylony, jakby tego człowieka, który właśnie skonał, na własnych dźwigał barkach. Rozstępowali się przed nim ludzie z szacunkiem, postać jego uważając dostojną i bogaty ubiór, on zaś nikogo nie widział, tylko szedł i szedł. Czasem usłyszał przenikliwy płacz dziecka i wtedy przyspieszał -kroku, ręką sobie zatykając uszy.
Nagle musiał przystanąć, gdyż na środku ulicy stał osioł, rozkraczywszy nogi, zaś pod nim, jak pod ruchomym dachem, leżał człowiek, kamień sobie wziąwszy pod głowę.
- Czemu nie dajesz mi przejść? - rzekł łagodnie do owego człowieka.
- Czemu nie dajesz mi spać? - odpowiedział tamten.
Harun ar Raszyd przyjrzał mu się z uwagą.
- Czy nie masz domu, w którym byś mógł spać?
- Czy jestem kalifem, abym miał dom? Przebacz mi, Panie, ze nie powstałem, aby uderzyć przed tobą czołem, gdyż widzę, że jesteś łaskawy, lecz nogi mam opuchłe, dzień cały stoję w wodzie.
- Co czynisz?
- Dobywam namuł w miejscu, gdzie mają budować tamę, potem dwa kosze nakładam na osła, jeden zaś sam dźwigam na plecach.
- I czy zawsze sypiasz pod swoim osłem?
- Nie zawsze, bo czasem i on się położy.
O nic już nie pytał ar Raszyd, lecz znów dobył sztukę złota i rzekł, pochylając się do leżącego:
- Weźmij to ode mnie…
- Co to mi dajesz, złoto? Jeśli masz kilka daktylów, wezmę je chętnie, lecz złoto mi na nic, gdybym je bowiem pokazał komukolwiek, dostałbym kije, powiedziano by bowiem, żem je ukradł, mój osioł zaś nie jest tym, z którego pada złoto. Szczęśliwej drogi, cudzoziemcze…
- Niech cię Allach chroni!
- Nie przypominaj mnie Allachowi - od rzekł tamten - gdyż jeśli mnie spostrzeże, spuści zaraz deszcz, abym nie spał na ulicy.
Przypatrywał się Harun jeszcze długą chwilę temu dziwnemu człowiekowi i w większej jeszcze zadumie zbliżył się do wielkiego mostu, który rozkazał zbudować przed niedawnym czasem. Wielki stąd dochodził zgiełk i gwar, zawsze bowiem nad rzeką gromadzili się ludzie liczniej, jakby mniemając, że im woda z daleka coś lepszego przyniesie. Wiele tu było bazarów, które już o tej porze były zamknięte, i wiele namiotów wędrownych handlarzy, wielki zgiełk czyniących we dnie, większy jeszcze w nocy, każdy bowiem w obcym będąc mieście, trwożył się bardzo, więc krzyczał jak najgłośniej, aby wszystkim było wiadomo, że jest mężny i że się nikogo nie lęka. Tu też u wejścia na most sprzedawano odaliski, więc ciżba była wielka, znaczniejsza może niż na targu końskim we wschodniej części miasta, pod noc zaś tym większa, że niewiasty, drogie we dnie, tanio można było kupić pod wieczór, wiadomo bowiem, że każdy towar jest tańszy przed zamknięciem sklepu, handlarze zaś najgłośniej krzyczeli i zachwalali u zmroku, myśląc chytrze, że w ciemności łatwiej jest sprzedać niewiastę po wielokroć razy już użytą albo też wiele mającą błędów w budowie.
Właśnie na wystającym kamieniu przy moście stał handlarz i krzyczał bardzo donośnie:
- Za trzy wory mąki i za dziesięć miar oliwy sprzedam Miriah, która ma lat dwanaście, a jest tak piękna, że mi stado wielbłądów chciał za nią dać jeden książę, lecz umarł. Oho! Oho! Kto da trzy wory mąki i dziesięć miar oliwy, abym już odszedł do miasta, gdyż noc zapada? Wszystkie ma zęby ta dziewica, słyszy dobrze i widzi dobrze, zaś je tak mało, że ją rzemieniem zmuszać potrzeba, aby jadła. Z królewskiego jest rodu i umie gotować pilaw, i czyścić plamy na jedwabiu! Czy nie słyszycie mnie, dostojni ludzie, czy też Allach wam rozum odebrał, jeśli nikt nie chce kupić dziewicy za trzy wory mąki i dziesięć miar oliwy? Oby się z was żaden nie obudził jutro, psy parszywe!
Przybliżył się kalif i słuchał; handlarz, ujrzawszy jego strój dostatni, głos podniósł jeszcze bardziej i wołał:
- Kup ją, Persie dostojny, abyś miał radość i uciechę, i potomstwo do ciebie podobne! Sprzedam ci ją tanio: za sześć worów mąki i za dwadzieścia miar oliwy, chociaż sam więcej zapłaciłem za nią ojcu jej, który jest sułtanem w bardzo dalekiej ziemi…
- Mniej za nią żądałeś pierwej - rzekł kalif.
- Musiałem oszaleć albo język mi usechł, a jeśliby tak było, czybym śmiał cię obrazić i żądać tak mało? Kup ją, dostojny panie czy nie widzisz, że się uśmiecha na widok twojego oblicza, które jaśnieje, jakbyś był kalifem.
- To rzekłszy, kopnął ją nieznacznie i szepnął:
- Smiejże się albo skórę z ciebie zedrę!
Ona zaś wybuchnęła nagłym płaczem, którego już utrzymać nie mogła w piersi.
- Coś jej uczynił? - zawołał ar Raszyd.