– Kapitan Paran nie jest bynajmniej zaślepiony, Kapturze. Powiedziałbym, że spogląda na świat trzeźwiej nawet od ciebie, a z pewnością znacznie obiektywniej. Coś mi też mówi, że gdy nadejdzie czas podjęcia decyzji, będzie potrzebna właśnie chłodna zdolność rozumowania. Tak czy inaczej, ciebie może martwić Dom Łańcuchów, ale ja niepokoję się o zakażającą groty truciznę.
I o to, jak ona wpływa na Pożogę.
– To tylko zmyłka, czarodzieju. Dałeś się wprowadzić w błąd. W Pannion Domin nie znajdziesz odpowiedzi. Nie znajdziesz rozwiązania. Jasnowidz stanowi serce zupełnie innej opowieści.
– Tyle sam się domyśliłem, Kapturze. Mimo to mam zamiar rozgryźć skurczybyka i zniszczyć jego moc.
– To ci nic nie da.
– Tak ci się tylko zdaje – odparł z uśmiechem Szybki Ben. – Wkrótce zwrócę się do ciebie znowu, Kapturze.
– A czemu miałbym ci odpowiedzieć? Nie wysłuchałeś ani jednego słowa, które...
– Wysłuchałem. Zastanów się, Panie. Barghasccy bogowie mogą być młodzi i niedoświadczeni, ale nie zawsze tak będzie, a poza tym młodzi bogowie są niebezpieczni. Jeśli ich teraz zranisz, nie zapomną, kto jest za to odpowiedzialny. Obiecałeś, że im pomożesz, i lepiej to zrób, Kapturze.
– Śmiesz mi grozić...
– I kto teraz nie słucha? Nie grożę ci, tylko cię ostrzegam. I to nie tylko przed barghasckimi bogami. Treach znalazł sobie potężnego Śmiertelnego Miecza. Czy go nie czujesz? Dzieli mnie od niego z górą tysiąc kroków i co najmniej dwadzieścia kamiennych murów, a mimo to wyczuwam go świetnie. Spowija go ból po śmierci kogoś bliskiego, kogo dusza trafiła do ciebie. Ten Śmiertelny Miecz nie jest ci przyjacielem, Kapturze.
– Sądzisz, że nie przywitałem z radością dusz, które mi dostarczył? Treach mi je obiecał, a jego ludzki sługa w końcu spełnił tę obietnicę.
– Innymi słowy, Tygrys Lata i barghasccy bogowie dotrzymali umowy. Lepiej zrób to samo. Mam na myśli również uwolnienie Talamandasa, gdy nadejdzie czas. Przestrzegaj ducha porozumienia, Kapturze... chyba że niczego się nie nauczyłeś na błędach, które popełniłeś w sprawie Dassema Ultora...
Czarodziej poczuł kipiący gniew Pana Śmierci, lecz bóg zachował milczenie.
– Tak jest – warknął Szybki Ben – zastanów się nad tym. A tymczasem, będziesz musiał uwolnić swą moc, w stopniu wystarczającym, by przenieść mnie nad tym tłumem Barghastów na plac przed Niewolnikiem. Potem wycofasz ją, na tyle, by zwrócić Talamandasowi wolność, zgodnie z umową. Ukryj się za jego malowanymi oczyma, jeśli tego pragniesz, ale nie rób nic więcej do chwili, gdy uznam, że znowu jesteś mi potrzebny...
– Pewnego dnia będziesz należał do mnie, śmiertelniku...
– Z pewnością, Kapturze. Ale na tę piękną chwilę musimy jeszcze trochę poczekać.
Wypowiedziawszy te słowa, czarodziej wypuścił z rąk płaszcz boga. Obecność cofnęła się z ulgą.
Moc popłynęła równym strumieniem, unosząc Szybkiego Bena i siedzącą na jego ramieniu sznurołapkę wysoko nad brezentowymi baldachimami.
– Co się stało? – syknął Talamandas. – Na chwilę, hmm, zniknąłem.
– Wszystko w porządku – wyszeptał czarodziej. – Czy moc ma odpowiedni smak, sznurołapko?
– Tak jest. Tej mocy mogę używać.
– Cieszę się, że to słyszę. W takim razie prowadź nas na plac.
Gwiazdy przesłaniała cienka zasłona zalegającego od dłuższego czasu dymu. Kapitan Paran siedział na szerokich schodach przed głównym wejściem do Niewolnika. Na wprost niego, na końcu szerokiej alei, wznosiła się wieża strażnicza. Przez jej otwarte drzwi było widać płonące w barghasckich obozach ogniska, które rozświetlały gęstniejącą mgłę.
Choć Malazańczyk czuł się wyczerpany, sen nie chciał nadejść. Od chwili, gdy przed dwoma dzwonami rozstał się z Cafalem, jego myśli wędrowały niezliczonymi ścieżkami. Wewnątrz nadal trudzili się barghasccy gnaciarze, którzy rozmontowywali czółna i zbierali starożytną broń. Poza tym jednak Niewolnik wydawał się całkowicie opuszczony i martwy.
Puste sale i korytarze nieubłaganie przywiodły Parana do myśli o tym, jak wygląda teraz jego rodzinna posiadłość w Uncie. Oboje rodzice nie żyli, Felisin skuwały łańcuchy w jakiejś odległej o tysiące mil kopalni, a kochana Tavore miała do swego użytku ze dwadzieścia luksusowych komnat w pałacu Laseen.
Dom został sam na sam ze swymi wspomnieniami. Ograbili go służący, strażnicy oraz uliczne szczury rynsztokowe. Czy przyboczna przejeżdżała czasem tamtędy konno? Czy jej myśli wędrowały tam niekiedy podczas pełnego zajęć dnia?
Tavore nigdy nie miała skłonności do ulegania sentymentom. Cechowała się zimnym spojrzeniem, brutalną racjonalnością i pragmatyzmem o tysiącu ostrzy, gotowych rozpruć każdego głupca, który podszedłby zbyt blisko.
Cesarzowa będzie bardzo zadowolona ze swej nowej przybocznej.
A co z tobą, Felisin? Z twym szerokim uśmiechem i roztańczonym spojrzeniem? W kopalniach otataralu nie ma miejsca na skromność. Nic nie osłoni cię tam przed najgorszymi aspektami ludzkiej natury. Mimo to z pewnością znajdziesz opiekuna – jakiegoś zbira albo alfonsa.
Kwiat zmiażdżony obcasem.
Twoja siostra jest jednak zdecydowana cię uratować. Tyle przynajmniej o niej wiem. Niewykluczone też, że na okres trwania wyroku przydzieliła ci strażnika albo i dwóch.
Ale nie uratuje dziecka. Nie będziesz już dzieckiem. Nie będziesz się już uśmiechała, a roztańczone spojrzenie ustąpi miejsca czemuś twardemu i śmiercionośnemu. Trzeba było znaleźć inne wyjście, siostro. Bogowie, lepiej by było, gdybyś zabiła Felisin i tyle. To byłby akt miłosierdzia.
Obawiam się, że pewnego dnia drogo zapłacisz za ten błąd...
Paran pokręcił głową. Rodziny nikt nie mógłby mu zazdrościć.