Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

..
- On wcale nie oczekuje, że do niej zadzwonię. To taka zwykła rozmowa towarzyska.
- Mylisz się - rzekł pan Braddock, odkładając serwetkę na kolana i podnosząc wzrok na syna. - Specjalnie powiadomił mnie, że Elaine wróciła. Podkreślił, żebym ci o tym powiedział.
- W porządku - odparł Benjamin. Wziął nóż i widelec i zaczął kroić na talerzu posolone mięso. - Kiedy następnym razem mnie poprosi, powiem mu, że w życiu nie zamierzam do niej zadzwonić.
- Zadzwoń do niej po kolacji.
Benjamin podniósł wzrok i rzucił nóż i widelec na talerz.
- O co tu chodzi, do diabła? - spytał.
- Czy twój czas jest aż tak cenny, Ben?
- To nie ma z tym nic wspólnego.
- Czy oglądanie telewizji i nocne picie jest aż tak ważne, że nie możesz poświęcić jednego wieczoru, by zrobić coś dla innych?
- Elaine Robinson i ja nie pasujemy do sobie! - zawołał. - Elaine Robinson i ja nie mamy ze sobą nic wspólnego.
Pan Braddock pokiwał głową.
- Domyślam się, że nie dorównuje ci intelektualnie, co?
- Och, przestań.
- Przypuszczam, że to zbyt wielki wysiłek, spędzić cały wieczór z kimś głupszym, prawda?
- Wiesz cholernie dobrze, że wcale nie o to chodzi.
- Sza! - rzekła pani Braddock. - Przestańcie. Jeżeli Benjamin kategorycznie odmawia umówienia się z nią...
- Odmawiam.
- To w porządku - dodała pani Braddock. - Zaproszę całą rodzinę do nas na kolację.
- Co?
- Zaproszę Robinsonów na kolację w przyszłym tygodniu.
Benjamin spojrzał posępnie w talerz.
- Masz jakieś zastrzeżenia? - spytał ojciec.
- Nie. Oczywiście, że nie.
Benjamin skończył kolację w milczeniu. Zaczekał, aż matka posprząta ze stołu, po czym zjadł deser i wypił kawę.
- Przepraszam na chwilę - powiedział wreszcie. - Od razu pójdę zadzwonić do Elaine.
 
Tuż po siódmej następnego wieczoru Benjamin wyjął z barku butelkę burbona, wypił kilka dużych łyków i otarł usta wierzchem dłoni. Parę minut później zaparkował samochód przy krawężniku przed domem Robinsonów i poszedł ścieżką z płyt chodnikowych w stronę drzwi. Było już ciemno i na ganku czekało na niego zapalone światło.
Pan Robinson otworzył drzwi niemal w tej samej chwili, gdy Benjamin nacisnął przycisk dzwonka.
- No, Braddock - oznajmił, ściskając mu dłoń i uśmiechając się szeroko. - Najwyższa pora, żebyś zabrał się do rzeczy.
Benjamin wszedł za nim do domu.
- Obawiam się, że nasza młoda dama nie jest jeszcze całkiem gotowa - ciągnął pan Robinson. Poprowadził Benjamina przez hol na werandę. Pani Robinson siedziała w fotelu z drinkiem w dłoni. Spojrzała na Benjamina, gdy ten się pojawił, ale nie uśmiechnęła się ani też nie wstała.
- Dobry wieczór - przemówił Benjamin.
Pan Robinson wsunął ręce do kieszeni, ale niemal natychmiast je wyjął i spojrzał na zegarek.
- Co byś powiedział na jednego szybkiego? - spytał.
- Chętnie.
- Burbon, jak zawsze?
- Tak, proszę.
Benjamin zaczekał, aż pan Robinson wyjdzie, po czym odwrócił się w stronę pani Robinson, która wciąż siedziała w fotelu i patrzyła w duże tafle szyb okalających pokój.
- Proszę posłuchać - zaczął - to nie był mój pomysł. To pomysł mojego ojca.
- Benjaminie? - powiedziała cicho, nie patrząc na niego. - Czy nie wyraziłam się dostatecznie jasno w tej sprawie?
- Mówię przecież pani, że to nie był mój pomysł - powtórzył Benjamin, robiąc krok w jej kierunku. - Rodzicom wydawało się, że to będzie miły gest, jeśli...
- Wyraziłam się chyba dość jasno.
- Tak, pani Robinson.
- Więc dlaczego tu jesteś?
- Ponieważ w grę wchodziło albo to, albo uroczysta kolacja dla dwóch rodzin. A obawiam się, że tego drugiego, niestety, nie byłbym w stanie znieść.
Pani Robinson podniosła szklankę do ust.
- Wychodzę z nią tylko ten jeden raz - podkreślił Benjamin. - Pojedziemy na kolację, wypijemy drinka i odwiozę ją z powrotem. To wszystko. Nie mam najmniejszego zamiaru umawiać się więcej z pani ukochaną córką. Więc proszę się nie denerwować.
- Ale ja się denerwuję - stwierdziła pani Robinson.
- Słucham?
- Strasznie się tym denerwuję, Benjaminie.
Pan Robinson zszedł po trzech stopniach na werandę, niosąc drinki dla Benjamina i siebie. Usiadł ze swoją szklaneczką na fotelu obok pani Robinson.
- Siadaj - zaproponował, wskazując na fotel. - Dalej.
Benjamin usiadł.
- Cóż - rzekł pan Robinson i wzniósł szklankę. - Za ciebie i waszą randkę.
Podczas picia Benjamin spoglądał przez szkło na panią Robinson. Wciąż siedziała sztywno w fotelu i patrzyła na ciemny ogród.
- Ben? - zapytał pan Robinson.
- Słucham?
- Kiedy ostatnio widziałeś się z Elaine?
- Nie pamiętam.
W drzwiach pojawiła się Elaine w eleganckiej brązowej sukience. Niosła przewieszony przez ramię zielony płaszcz i sięgała do ucha, usiłując poprawić mały złoty klips.
- Cześć - powiedziała z uśmiechem.
- Cześć - odparł Benjamin. Spojrzał na nią, po czym ponownie spuścił wzrok na podłogę.
- Jakieś kłopoty? - spytał pan Robinson.
- Zepsuł się zatrzask - wyjaśniła Elaine. Raz jeszcze spróbowała przymocować klips i zmarszczyła czoło. - Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli ich nie wezmę? - zwróciła się do Benjamina.
- Nie.
Elaine ściągnęła drugi klips i włożyła do szklanej popielniczki. Potem usiadła. Złożyła zielony płaszcz na kolanach.
- Właśnie pytałem Bena, kiedy widzieliście się ostatni raz - oznajmił pan Robinson.
- Ja nie pamiętam - powiedziała Elaine. - Czy nie poszliśmy gdzieś razem jeszcze w liceum?
- Owszem - odpowiedział Benjamin.
Pan Robinson skinął głową i spojrzał na szklankę, którą trzymał przed sobą w obu dłoniach.
- No, masz mi dzisiaj uważać na siebie - oświadczył i uśmiechnął się szeroko. - Kto wie, jakich podstępów Ben nauczył się na Wschodzie. - Zakręcił szklaneczką i wypił łyk. Rozparł się wygodnie w fotelu i spojrzał na Benjamina. - Dokąd chcecie jechać?
- Słucham?
- Dokąd chcecie jechać?
- Do Hollywood - odparł Benjamin.
- Zaliczycie centrum?
- Proszę?
- Mówię, że pewnie chcecie pojechać do centrum. Zajrzeć do największych nocnych lokali.
Benjamin dopił drinka i odstawił pustą szklankę na stolik.
- Chodźmy - powiedział i wstał.
Elaine również wstała i podała mu swój płaszcz. Gdy pomagał jej go włożyć, spojrzał przypadkowo w okno i ujrzał odbicie pani Robinson. Jej oczy wpatrywały się w niego z szyby. - Niedługo wrócimy - dodał.