Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Później, rzecz jasna, jak już wszyscy zasną. Jaka tam wypada różnica czasu i w którą stronę? Wcześnie u nich czy późno...? I jak unieszkodliwić Melanię, żeby nie podniosła słuchawki? Wyłączyć jej aparat podstępnie, może nie zwróci uwagi...
Melania przeciwnie, zaczęła słuchać z większym natężeniem, bo Wandzia się rozpędzała, iskrzyła plotkami i lada chwila mogła zacząć operować jakimś niezwykłym językiem. Już problema nie było, czy ta Wandzia w ogóle zdała kiedyś maturę...? Ponadto zainteresowała ją Sylwia, wyraźnie usiłująca przerwać to gadanie i wrócić do tematu testamentu, co jej tak zależy, u licha...?
Do Sylwii właściwie dopiero teraz dotarło, że po pierwsze ta Wandzia chyba naprawdę jest bogata, po drugie starsza od nich wszystkich, a po trzecie zapisała im jakiś majątek. Jeśli istotnie coś takiego nastąpiło, ona, Sylwia, pierwszy raz po tylu latach... przeszło dwudziestu chyba...? ...zyskałaby szansę na posiadanie własnych pieniędzy. Mogłaby już nie wisieć na Felicji, robić, co zechce, nie wyliczać się z każdego grosza... Czy aby ta Wandzia rzeczywiście załatwiła to porządnie...?
Niezmiernie zadowolony z życia Marcinek pożerał wszystko, co miał w zasięgu ręki, i słuchał z wielką uwagą wszystkiego, co ktokolwiek mówił. Komunikat starszej pani, że nie tylko siostrzenica, ale także trzy ciotki po niej dziedziczą, ucieszył go nadzwyczajnie. Już widział te pieniądze w rękach Felicji i Melanii, może nawet Sylwia zacznie płacić za rozmaite usługi, pośrednio część tego mienia przejdzie na jego własność, byle tylko nie musiał zbyt długo czekać! Im szybciej, tym lepiej. Z zaciekawieniem łypał okiem na spadkodawczynię, która stwarzała wielkie nadzieje, rąbała jak leci, nie żałując sobie ani kawioru, ani śledzia, ani kaczki pieczonej, ani panierowanych kotlecików, ani wina i szampana. Osobie w tym wieku musiało to chyba zaszkodzić...? Dostanie jakiejś porządnej niestrawności i kto wie, czy nie umrze...? Marcinkowi miło było nawet pomyśleć, że umrze z przyjemnością po takim doskonałym żarciu...
Jacek również słuchał i śmieszyło go to gadanie ogromnie. Z Dorotką rozmawiać nie mógł, bo przedzielała go od niej Melania, ale przyglądał się jej z żywym zaciekawieniem. Dorotka, mimo zmęczenia i kompletnego nieprzygotowania do imprezy, wyglądała wyjątkowo ładnie, włosy rozczochrały jej się twarzowo, a wino dołożyło rumieńca i razem wziąwszy stanowiła widok ponętny. Podobała mu się. Życzył jej jak najlepiej i testamentowe obietnice chrzestnej babci cieszyły go ze względu na nią, aczkolwiek znajomość życia kazała powątpiewać w miliony. Ale niechby chociaż tysiące...! Tyle że, zdaje się, chrzestna babcia ma twarde życie i żelazny organizm...
Dorotka trochę już przyszła do siebie i odzyskała siły. W żadne miliony w ogóle nie wierzyła i słuchała piąte przez dziesiąte. Testament niewiele ją obchodził, wolałaby dostać od chrzestnej babci jakiś prezencik ciepłą rączką. Skoro twierdzi, że ma dużo i jest bogata, mogłaby może pozbyć się jakichś dziesięciu czy dwudziestu tysięcy dolarów bez szkody dla zdrowia, a wówczas Dorotka spróbowałaby pomyśleć o mieszkaniu dla siebie. Jak dotąd, chrzestna babcia przynosi same straty... Straty natychmiast skojarzyły się jej z Jackiem. Przyjrzała mu się niespokojnie, ale nie wyglądało na to, żeby miał pretensje. Przeciwnie, uśmiechnął się radośnie i mrugnął do niej jednym okiem. Podobał się jej. Tu, w tym domu, dwóch słów z nim zamienić nie zdoła, trzeba będzie się jakoś umówić...
- ...a ty pamiętasz, moje dziecko, takich Wężykowskich? - zwróciła się chrzestna babcia do zamyślonej Felicji. - Albo może oni się nazywali Żmijkowscy, takie coś, co się wije, pamiętasz ich? Oni się przez waszą babkę chcieli rozwodzić, chociaż o ile ona starsza była! Ale jak wyglądała! Ja na fotografii ją mam, albumy frachtem przyjdą, a może one już przyszły? To się trzeba będzie jutro koniecznie dowiedzieć, no pytam cię, moje dziecko, czy ich pamiętasz?
Melania spróbowała kopnąć pod stołem nie słuchającą Felicję, ale trafiła w siedzącego obok niej Marcinka. Marcinek drgnął silnie i gwałtownie usiłował przełknąć to, co miął w ustach.
- Me pamękam - wybełkotał grzecznie i z żalem. Czego jak czego, ale refleksu chrzestnej babci można było pozazdrościć.
- Ależ nie ty, dziecko drogie, ty za młody jesteś, to przed wojną było, ja Felunię pytałam! I ty nie mów z pełnymi ustami, bo ja na szczęście rozumiem, ale kto inny mógłby się zmistykować. Czy my już wcale szampana nie mamy?

Podstrony