— Tak, właśnie tak — odparł cicho Brevourt. — Zbiorczo nazywa się je negacjami... negacjami Fihoąue. Znajdują się wśród nich porozumienia zawarte w szóstym wieku przez dynastów i cezarów aż w Hiszpanii — gdzie powstała koncepcja Filioąue — w celach uważanych przez wiele osób za czysto polityczne. Dopatrują się one w nich, jak to określają, “teologicznej korupcji". Ale gdyby to było wszystko, świat mógłby się z tymi dokumentami pogodzić. Syn Boży... Nauczyciel... współistotność... To są czysto teologiczne rozróżnienia, temat do dysput dla erudytów Pisma świętego. Niestety wśród tych dokumentów jest coś jeszcze. W swych usilnych dążeniach do obalenia Filioąue patriarchat rozesłał swych kapłanów, by przeszukali miejsca święte, spotkali się z aramejskimi uczonymi, wydobyli na światło dzienne wszystko to, co miało jakikolwiek związek z Jezusem. Wysłańcy patriarchatu znaleźli więcej, niż szukali. Z dawien dawna krążyły pogłoski o pewnych zwojach spisanych na przełomie naszej ery. Kapłani wpadli na ich ślad, kilka z nich odnaleźli i przekazali do Konstantyny. Powiada się, że jeden z tych aramejskich zwojów wysuwa bardzo głębokie i równie konkretne wątpliwości co do osoby znanej pod imieniem Jezus. Miałoby podobno z niego wynikać, że taki człowiek mógł w ogóle nigdy nie istnieć.
l ransatlantycki statek pasażerski skierował się na otwarte wody kanału La Manche. Fontine stał przy balustradzie i obserwował rysujące się na tle nieba dachy Southampton. Jane stała obok, objąwszy go jedną ręką delikatnie w pasie, a drugą nakrywając jego dłoń, którą wspierał się o balustradę. Kule z dużymi metalowymi klamrami, które opasywały przedramiona, stały u lewego boku Victora, pobłyskując w słońcu lśniącymi klamrami nierdzewnej stali. Sam je sobie zaprojektował. Skoro, jak orzekli lekarze, będzie musiał korzystać z kuł jeszcze przez rok albo i dłużej, to trzeba było, do cholery, udoskonalić istniejący produkt.
Ich dwaj synowie, Andrew i Adrian, przebywali pod opieką niańki z Dunblane, jednej z tych osób, które zdecydowały się popłynąć z rodziną do Ameryki.
Włochy, Campo di Fiori, pociąg z Salonik — wszystko to należało już do przeszłości. Feralne pergaminy z archiwów zakonu Ksenopy spoczywały gdzieś na ogromnym obszarze Alp włoskich. Ukryte przed światem na wieki, a może nawet na zawsze.
Tak było lepiej. Świat przeżył właśnie okres zniszczeń i zwątpień. Rozsądek żądał spokoju, choćby tylko na jakiś czas i choćby tylko powierzchownego. Nie była to pora na odkrywanie urny z Salonik.
Przyszłość rozpoczęła się promieniami popołudniowego słońca odbijającymi się w wodach kanału La Manche. Victor pochylił się ku żonie i przytulił twarz do jej policzka. Żadne nie odezwało się słowem; Jane w milczeniu trzymała go za rękę.
Na pokładzie wybuchło jakieś zamieszanie. Trzydzieści metrów w kierunku rufy bliźniaki wdały się w kłótnię. Andrew był wściekły na swego brata. Nastąpiła wymiana dziecinnych ciosów. Fontine uśmiechnął się.
Och, dzieci.
CZĘŚĆ DRUGA
rozdział 1
l
Czerwiec 1973
Mężczyźni.
“To już zupełnie dorośli mężczyźni — pomyślał Victor Fontine, obserwując swoich synów krążących osobno między gośćmi w jaskrawym słońcu. — A ponadto bliźniacy".
Czuł, że to ważne, choć nie widział potrzeby dłużej się nad tym rozwodzić. Już chyba od lat nikt nie mówił o nich “bliźniacy". Poza Jane i nim samym, oczywiście. Bracia — tak; ale bliźniacy. Dziwne, jak bardzo to słowo wyszło z użycia.
Być może przy okazji przyjęcia na chwilę odgrzebie się je z zapomnienia. Jane ucieszyłaby się z tego. Dla niej zawsze pozostali jej bliźniakami.
Popołudniowe przyjęcie w domu na North Shore na Long Island wydano właśnie dla nich — z okazji ich urodzin. Trawniki i ogrody z tyłu domu nad przystanią i brzegiem morza zamieniono w ogromną fetę champetre na świeżym powietrzu, jak to nazwała Jane. “Piknik dla dorosłych. Nikt ich już dzisiaj nie urządza. A my tak!" Niewielka orkiestra grała na południowym krańcu tarasu dostarczając muzycznego podkładu dla niezliczonych rozmów. Długie stoły uginające się pod ciężarem przekąsek ustawiono na wielkiej połaci wypieszczonego trawnika. Dwa bary umieszczone z obu boków prostokątnego bufetu miały ogromne powodzenie. Fetę champetre. Victor nigdy przedtem nie słyszał tego określenia. Nigdy przez całe trzydzieści cztery lata ich małżeństwa.
Jak te lata przeleciały! Zupełnie jakby trzy ich dziesiątki wtłoczono w kapsułę czasu i wystrzelono w niebo z niewiarygodną prędkością po to tylko, by kapsuła ta wylądowała, została otwarta, a jej zawartość przejrzana przez uczestników doświadczenia, którzy po prostu byli tylko trochę starsi.
Andrew i Adrian znaleźli się znów blisko siebie. Andy gawędził z Kempsonami przy stole zastawionymi górami kanapek. Adrian stał koło baru, pogrążony w rozmowie z kilkoma młodymi ludźmi, których ubiór dawał jedynie mgliste wyobrażenie o płci danej osoby. Pasowało do Andrew to, że dotrzymywał towarzystwa Kempsonom. Paul Kempson był prezesem Center Electronics, miał dobre notowania w Pentagonie. Podobnie, rzecz jasna, jak Andrew. Adrian natomiast został bez wątpienia osaczony przez studentów skorych do zasypania pytaniami tego prokuratora, co to nie owijał rzeczy w bawełnę.