Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Przełożyła Elżbieta Wójcik
32
CO PRZYDARZYŁO SIĘ DONOWI
Will Barrie, wesoło pogwizdując, szedł w kierunku farmy Locksleyów. Przeciął skrótem pole
koniczyny, a potem rozległy sad z mnóstwem drzew, uginających się pod słodkim ciężarem jabłek, i
skręcił na podwórze, gdzie Curtis Locksley siedział na stercie pniaków i leniwie strugał kawałek patyka.
– Zdaje się, że masz dużo wolnego czasu, Curt – powiedział Will. – Świetnie, chłopie, bo chcę, byś
się ze mną wybrał na kasztany, na Górę Grierów. Spotkałem wczoraj na drodze starego Toma Griera i
pozwolił mi przyjść, kiedy tylko zechcę. Stary, dobry Tom!
– Dobra – Curt zgodził się chętnie. – Choćbym nawet był nie wiem jak zajęty, do licha, to w końcu
mój wolny dzień. Wuj mnie dziś nie potrzebuje. Poczekaj, zagwiżdżę na Dona. Możemy go przecież
wziąć ze sobą.
Zagwizdał więc, ale Don; jego piękny nowofundlandczyk, nie raczył się pokazać. Po nawoływaniach i
gwizdach na podwórku i wśród stodół, Curtis odwrócił się zawiedziony.
– Nie ma go nigdzie. Dziwne. Don nigdy nie oddalał się beze mnie. Choć... spóźnił się już kilka razy,
a w zeszłym tygodniu dwukrotnie zniknął na całe przedpołudnie.
– Na twoim miejscu zamykałbym go, dopóki nie oduczy się tego włóczenia – rzekł Will i zawrócił ku
ścieżce.
– Ale Don nie znosi zamykania, cały czas żałośnie skowyczy, nie mogę tego słuchać.
– Cóż... – zaczął z wahaniem Will – może byłoby to jednak lepsze niż przyzwolenie na włóczęgi z
innymi kundlami, od których może się nauczyć różnych draństw. Sam widziałem Dona w zeszłym
tygodniu, jak gnał drogą ku przystani, razem z tym wielkim, brązowym psiskiem Sama Vontnora.
Zaczyna mieć złą reputację – kilka owiec zostało rozszarpanych ostatnio, a...
– Don nawet by nie tknął owieczki – gwałtownie przerwał Curtis.
– Zgadzam się, że nie, jeszcze nie. Lecz pies Ventnora jest podejrzany, a Don ciągle za nim łazi i
różnych łajdactw mógł się nauczyć, to pewne... Farmerzy są wściekli i jeśli tylko dowiedzą się o
konszachtach Dona z kundlem Ventnora, to ukarzą oba psy. Lepiej go zamknij na jakiś czas, niech
skowyczy do woli.
– Chyba powinienem – powiedział poważnie Curtis. – Nie chcę, aby Don był oskarżany, choć jestem
pewien, iż on tego nie zrobił. Ale nie będzie się włóczył z psem Ventnora, łobuz jeden. Niech no wrócę
do domu, zamknę go w stodole. Nie zniósłbym, gdyby coś mu się stało. Oprócz ciebie to mój jedyny
kumpel, i to jaki kumpel!
Will zgodził się z tym. Cenił Dona na równi z Curtisem, choć nie ręczyłby za jego niewinność.
Wiedział dobrze, że Don już wcześniej był podejrzewany o różne sprawki, ale nie chciał martwić
przyjaciela.
W końcu... nie było żadnych wiarygodnych dowodów, tylko podejrzenia i oskarżenia farmerów,
którzy koniecznie chcieli ukarać mordercę owiec.
W Bayside było dużo psów wątpliwej reputacji, z licznymi grzeszkami na sumieniu, więc Will miał
nadzieję, że gdy Don zostanie zamknięty, a owce nadal będą ginąć, udowodni to psią niewinność.
Czuł się dość niezręcznie próbując rozmawiać z Curtisem o swych podejrzeniach, bo przyjaciel był
zaślepiony, jeśli chodziło o Dona, i bronił go z większą zawziętością niż gdyby chodziło o niego samego.
Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że tylko on może powiedzieć Curtisowi prawdę, a nie któryś z
chłopców z Bayside, przekonanych o winie Dona.
– Kto ostatnio stracił owcę? – zastanawiał się Curtis.
Z głównej drogi skręcili na wąską, leśną ścieżkę wiodącą przez bukowy zagajnik Toma Griera.
33
– Prawie wszyscy farmerzy z Hollow. W Hill jeszcze dwa tygodnie temu nic się nie działo. We
wtorek zginęło sześć najlepszych owiec Paula Stocktona. Znaleźli je rozszarpane na jego pastwisku, za
sosnowym laskiem. Stary Paul jest wściekły, nie wątpię. Przysiągł, że znajdzie winowajcę i zastrzeli go.
Ta wiadomość jeszcze bardziej przygnębiła Curtisa. Wiedział o dawnym zatargu między Paulem,
którego farma leżała o ćwierć mili od domostwa Locksleyów i wujem Arnoldem.
Wuj go przygarnął i Curtis był od niego całkowicie zależny. Co więcej, przypominał sobie ze
ściśniętym sercem, że właśnie w środę rano Don zniknął.
No i co z tego, pomyślał. Do licha, jestem pewien, że Don nie zagryzł tych owiec!
– A, właśnie, mówiąc o starym Paulu – zaczął Will, chcąc zmienić przykry temat. – W Harbour
niepokoją się o szkuner George’a Finleya „Amy Reade”. To już trzy dni, jak wyszedł z portu i przepadł
bez wieści. A odkąd opuścił Morro przewaliły się już dwa silne sztormy. Syn starego Paula, Oscar, płynął
na nim, więc Paul ma wielkie zmartwienie. Rodziny reszty załogi, pięciu chłopców z Harbour, również
wypatrują „Amy” i rozpaczają.
Nie rozmawiali więcej o zagryzionych owcach i pośród przyjemności „kasztanobrania” Curtis
wkrótce zapomniał o swym niepokoju.
Obiad zjedli u starego Toma Griera, który zaprosił ich, gdy przechodzili mimo domu.
Późnym popołudniem Curtis wkroczył na podwórze. Na plecach dźwigał worek kasztanów.
Wuj Arnold stał przed otwartymi drzwiami stodoły i rozmawiał ze starszym, posiwiałym mężczyzną.
Czujność i spryt malowały się na pociągłej twarzy tego człowieka. Serce Curtisa zabiło mocniej;
rozpoznał Paula Stocktona. Co go mogło sprowadzać?

Podstrony