Hak udał zdziwienie.
— Kocha was? — powtórzył te słowa, jakby nie miały żadnego sensu.
Spojrzał porozumiewawczo na bosmana.
— Czy to przypadkiem nie to słowo na „k”, Śmierdziuchu?
Śmierdziuch potrząsnął głową z dezaprobatą. Hak stanął przed dziećmi i po-
woli poskrobał swoim hakiem po ławce.
93
— Kocha? Nie sądzę. Czyta wam po to, żeby was ogłupić, ukołysać do- snu, żeby mogła sobie usiąść w spokoju na te nędzne trzy minuty — sama — bez was
i waszych bezmyślnych, nieustannych, ciągłych, dokuczliwych żądań! — Hak
przekrzywił głowę i zaczął stroić miny. — On mi zabrał zabawkę! Ona schowała
mojego misia! Daj mi ciasteczko! Ja chcę kupę! Ja chcę do cyrku! Ja chcę, ja
chcę, ja chcę — ja, ja, ja, mnie, mnie, mnie! Już! Zaraz! Teraz! — zniżył głos. —
Mama i tato muszą tego słuchać przez cały dzień i nie cierpią tego! Opowiadają wam bajki, żebyście się zamknęły!
Maggie zadrżały usta.
— To nieprawda. Kłamiesz!
Kapitan cofnął się natychmiast, przykładając rękę z hakiem do serca.
— Ja? Kłamię? Nigdy! — uśmiechnął się lodowato. — Prawda jest zawsze
o wiele bardziej zabawna, moja droga.
Kapitan przybrał tragiczny wyraz twarzy.
— Zanim się urodziliście, wasi rodzice nie kładli się do świtu, a później spali do południa. Wygłupiali się z byle powodu. Śmiali się bardzo głośno. Bawili się i śpiewali. Dzisiaj już się tak nie zachowują, prawda?
Przerwał na chwilę.
— Zanim się urodziliście — westchnął tęsknie — byli o wiele szczęśliwsi —
spojrzał na Śmierdziucha. — Czy nie mam racji?
— Szczęśliwi jak rybki pluskające w głębi błękitnego morza, kapitanie —
zgodził się z nim Śmierdziuch.
Dzieci wzdrygnęły się na myśl, że to może być prawda. Hak był zachwycony.
— Czy nie widzicie, co narobiliście? Mają przez was obowiązki! Mama i tato
stali się przez was dorośli! Jak mogą was za to kochać?
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Hak mruknął coś pod nosem i zza drzwi
wytknął głowę pirat Łaskotka.
— Kapitanie? — rzucił nieśmiało.
— O co chodzi, Łaskotka?
Śmierdziuch podszedł do kapitana i szepnął mu coś pospiesznie do ucha.
— Świetnie! — ryknął Hak. — O co chodzi, Łaskotka?
Pirat skulił się.
— Kapitanie, już czas wydać rozkaz strzelcom!
Hak odesłał go niedbałym skinieniem ręki. Podszedł wolno do drzwi, otworzył
je i wrzasnął:
— Ognia!
Gdzieś na zewnątrz huknęły flinty i nastała cisza. Jack siedział sztywny
w krześle. Maggie zamknęła oczy.
Łaskotka usiłował wyślizgnąć się z powrotem przez drzwi i nadział się na
kapitana. Stanęli twarzą w twarz.
Hak pociągnął nosem i wykrzywił się z obrzydzenia.
94
— Masz się wykąpać dziś wieczorem — syknął i wypchnął pirata z kajuty.
Kapitan zamknął drzwi i znów stanął przed tablicą.
— Pora na mały quiz — oznajmił.
Obrócił tablicę jeszcze raz, zatrzymał ją i napisał: KOCHAM CI Ę. Odwrócił
się do dzieci i czekał, aż Śmierdziuch skończy rozdawać im czyste kartki. „Idzie naprawdę nieźle” — pomyślał z zadowoleniem.
— Czy jesteśmy gotowi? Dobrze. Co wasi rodzice naprawdę mają na myśli,
kiedy mówią: „kocham cię”?
Maggie podniosła rękę, jakby zapominając na moment, że nie podoba jej się
ta zabawa.
— Ja wiem! Ja! Chodzi o to, że dzięki nam są bardzo, ale to bardzo szczęśliwi!
Hak potrząsnął głową.
— Bardzo, ale to bardzo źle! Przykro mi, ale oblałaś.
Zwrócił się do Śmierdziucha.
— Postaw jej pałkę.
Śmierdziuch wziął pióro i czerwonym atramentem wpisał na pustej kartce pał-
kę.
— Śmierdziuchu, podaj mi dossier Piotrusia Pana — rozkazał Hak, ignorując
jej przerażenie.
— Nigdy jeszcze nie dostałam pałki! — jęknęła Maggie.
— Przestań marudzić — mruknął Jack.
Hak przeglądał gruby plik papierów, kręcąc głową.
— Cóż my tu mamy? Złamane obietnice, jedna za drugą. Jakim on jest ojcem,
Jack?
Dostrzegł grymas na twarzy chłopca.
— Poszedł na przedstawienie małego robaczka, prawda? Ale nie przyszedł
na twój mecz? Oczywiście, że nie. Opuścił najważniejsze wydarzenie w twoim
młodym życiu, czyż nie?
Maggie zerwała się na równe nogi z krzykiem.
— To nie jest prawdziwa szkoła! Ty nie jesteś prawdziwym nauczycielem!
Nie możesz stawiać mi pałki! Puść nas do domu!
Wyskoczyła zza ławki i rzuciła się na Haka, szarpiąc go za płaszcz.
— Maggie, przestań! — zawołał przestraszony Jack. — Zostaw go! On znowu
cię zamknie! Co ty robisz?
— Śmierdziuchu! — krzyknął Hak, usiłując bezskutecznie odpędzić Mag-
gie. — Zabierz tę małą. . . — nie znalazł właściwych słów. — Po prostu zabierz ją na ferie. Niech się pobawi w przeciąganie pod kilem albo harpunem czy czymś takim. Już, już, sio!
Śmierdziuch odciągnął wrzeszczącą i wierzgającą Maggie od Haka.
— Nie wolno denerwować kapitana.
95
— Bardzo mu się podobało moje przedstawienie! — wrzasnęła Maggie, tłukąc Śmierdziucha pięściami. — Byłam wspaniała! Nie słuchaj go, Jack! On nienawidzi mamy i taty! I chce, żebyśmy też ich znienawidzili! Chce, żebyśmy zapomnieli o nich! Musisz stale o nich pamiętać, bo w Nibylandii o wszystkim się zapomina!
Nie zapomnij! Nie. . .
Drzwi od kajuty zatrzasnęły się i zapanowała zupełna cisza.
Kapitan i Jack spoglądali na siebie w milczeniu. Hak uśmiechnął się. Pora
rzucić nieco więcej czaru, kiedy ta dziewczynka już sobie poszła. Zły wpływ mógł
zaszkodzić, a z chłopca będzie więcej pożytku. W spojrzeniu Jacka było coś, co Hak już rozpoznawał. Pochylił się nad nim.
— No, jak tam Jack?
Jack kręcił się w krześle.
— Skąd wiedziałeś o meczu?
Hak uśmiechnął się tajemniczo.
— Mam świetną lunetę — stanął przy Jacku przodem do tablicy, na której
widniał napis: DLACZEGO RODZICE NIE CIERPIĄ SWOICH DZIECI.