Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Jeszcze jeden kto, panie komisarzu?
249
- Seryjny morderca, pani detektyw… Connor?
- Tak, proszę pana. Dużo macie seryjnych w Hamburgu?
- W tej chwili żadnego działajšcego, ale co przeżyli​my, to przeżyli​my - odparł Bandorffer. - Wy, Amerykanie, i my, Niemcy, mamy po uszy takich socjopatów.
Przerażajšce.
- Może jeste​my po prostu dobrzy w wykrywaniu prawidłowo​ci. Bandorffer parsknšł ​miechem.
- Skuteczno​ć i inteligencja, podoba mi się takie wyja​nienie. A więc wierzy pani, że macie podejrzanego, który mógł mieszkać w Hamburgu?
- To możliwe.
- Hm. Kiedy?
Kurt Doebbler ma czterdzie​ci lat.
​Młodzieńcze lata szkoły ​redniej” to? - dwadzie​cia dwa do dwudziestu pięciu lat temu. Petra podała Bandorfferowi te dane i szczegóły pierwszego morderstwa.
- Mieli​my co​ takiego w zeszłym roku - powiedział. - Dwóch pijanych w barze, mózg wybity z czaszki. Nasz morderca to niepi​mienny stolarz, nigdy nie był w Stanach Zjednoczonych… Nazwisko Doebbler, imię Curtis?
- Po prostu Kurt. Przez K. Klik, klik, klik.
- Nie mam nikogo o takim nazwisku w bieżšcych aktach, ale sprawdzę w dawniejszych. To może potrwać dzień, jako​ tak.
Petra podała mu swój domowy numer i numer komórki; goršco też podziękowała.
Bandorffer znów parsknšł ​miechem.
- W dzisiejszych czasach my, skuteczni, inteligentni funkcjonariusze policji, musimy ze sobš współpracować.
Petra obdzwoniła wszystkich operatorów kablówki w hrabstwach LA, Orange, Yentura, San Diego i Santa Barbara; użerała się z gryzipiórkami w działach kadr, kłamišc, kiedy musiała.
Nigdzie ani ​ladu Kurta Doebblera pracujšcego jako instalator albo kto​ inny. Co samo w sobie niewiele znaczyło; nie spodziewała się, że będš przechowywać tak stare dane.
I to by było na tyle.
A miała wcišż tylko Doebblera. Zwłaszcza w przypadku morderstwa jego żony.
250
Jedyne, co mogła w tej sytuacji zrobić, to dwudziestego ósmego zaczaić się pod jego domem. Mieć nadziejš na cud i przygotować się na rozczarowanie.
Chyba pora wykorzystać Isaaca. Dała mu kilka dni na rozmy​lania. Może wysokie IQ znalazłoby jakie​ wyj​cie z sytuacji, w której jej mały rozumek się poddawał.
Isaac był pewnie wczoraj na posterunku i dowiedział się o jej zawieszeniu. Cokolwiek łšczyło go z tym Jaramillo, Petra wiedziała, że taka wiadomo​ć na pewno go wzburzyła. Zaabsorbowana sobš nie wzięła tego pod uwagę. Niezła z niej niańka.
Była osiemnasta piętna​cie i wszystkie wydziały uczelni zostały zamknięte. Zadzwoniła do mieszkania Gomezów i odebrał Isaac.
Mówił zaspanym głosem. Spał o tej porze dnia?
- Isaac,tu…
Zagłuszyło jš gło​ne, mlaszczšce ziewnięcie. Jak rżenie konia, wła​ciwie do​ć obrzydliwe. Z tej strony go nie znała.
- To znowu ty?
- Znowu?
- Klara, tak? Słuchaj, mój brat…
- Mówi detektyw Petra Connor. Jeste​ bratem Isaaca? Cisza.
- Przepraszam, spałem, tak, jestem jego bratem.
- A ja przepraszam, że cię obudziłam. Jest Isaac? Jeszcze jedno ziewnięcie, potem chrzškanie. Brat Isaaca miał do niego bardzo podobny głos, ale niższy, wolniejszy. Jakby Isaac na prochach.
- Nie ma go.
- Jeszcze w szkole?
- Nie wiem.
- Przekaż mu, proszę, że dzwoniłam.
- Jasne.
- Wracaj do łóżka, bracie Isaaca.
- Isaiah… Dobrze, wracam.
O dwudziestej zwalczyła chęć przygotowania sobie kolacji z puszki a la samotna dziewczyna i wybrała się do miasta. Je​li zmuszona okoliczno​ciami miała żyć jak cywil, równie dobrze mogła korzystać z wszystkich tego plusów.
Poje​dziła trochę po Fairfax; zje​ć w Grove lub w którym​ z lokali przy Melrose? W końcu pojechała do małej koszernej restauracji rybnej przy Beverly, gdzie jadała od czasu do czasu ze Stu Bishopem. Ojciec wła​ciciela, lekarz, był kolegš taty Bishopa, oftalmologa. Petra przyjechała tu, bo restauracja znajdowała się niedaleko jej mieszkania, miała podłogę
251
wysypanš trocinami i pachniała ​wieżym, smacznym, tanim jedzeniem odbieranym przy kontuarze, dzięki czemu można było uniknšć pogadu-szek z kelnerami.
Tego wieczoru wła​ciciel zrobił sobie wolne i w restauracji rzšdziło dwóch Latynosów w baseballowych czapkach. Dużo ludzi, gwar. Bardzo dobrze.
Zamówiła łososia z grilla z pieczonymi ziemniakami i surówkš i zajęła ostatni wolny stolik, obok chasydzkiej rodziny z pięcioma maleńkimi, rozrabiajšcymi dziećmi. Ubrany w czarny garnitur, brodaty ojciec udawał, że jej nie zauważa, ale kiedy podchwyciła spojrzenie matki, kobieta u​miechnęła się nie​miało.
- Przepraszam za hałas.
Jakby to jej potomstwo było odpowiedzialne za cały gwar w restauracji. Petra odpowiedziała u​miechem.
- Sš słodkie. Szerszy u​miech.
- Dziękuję… Przestań, Samuelu Jakowie! Zostaw Izraela Cwiego w spokoju!
O dziewištej czterdzie​ci pięć była z powrotem w domu. Jeep Erica stał zaparkowany na Detroit, a kiedy weszła do mieszkania, Eric we własnej osobie wstał z kanapy w jej salonie i jš u​ciskał. Miał na sobie beżowy garnitur, niebieskš koszulę, żółty krawat. Nigdy nie widziała go w jasnych kolorach; sprawiały, że jego cera nabierała nieco ziemistego odcienia.
- Nie musiałe​ się tak dla mnie stroić, przystojniaku. U​miechnšł się i zdjšł marynarkę.
- Jej - mruknęła. Pocałowali się szybko.
- Jadła​ już? - spytał.
- Przed chwilš. Chciałe​ gdzie​ i​ć?
- Tam czy tu, bez znaczenia. - Znów nachylił się do niej. Odwróciła głowę.
- Mam nie​wieży oddech po rybie.
Przytrzymał jej twarz w dłoniach, lekko dotknšł jej warg, potem wysunšł język i rozwarł jej usta.
- Hm… pstršg?
- Łoso​. Możemy jeszcze gdzie​ i​ć. Napiję się kawy i będę patrzeć, j akty jesz.
252
Eric poszedł do kuchni, otworzył lodówkę.