To koniec, pomyślał Piotr. Walczył ze łzami napływającymi mu do oczu. Może gdyby chwycił pistolet milicjanta zamiast swojego... Powoli przekręcił rulon.
Przy świetle latarki wszystko, co Andrejew mógł zobaczyć, to wierzch czapki milicjanta. Fragmenty chaotycznych planów latały mu po głowie. Co do jednego miał pewność: już nigdy nie zobaczy swojej rodziny.
Milicjant znieruchomiał. Każdy zmysł Piotra był maksymalnie wyostrzony. Patrząc, jak głęboko tamten sięgnął ręką do środka, Piotr wiedział, że w świetle swojej latarki wpatruje się w czarną lufę snajperskiego karabinka.
- Widzisz coś? - spytał Czarna Koszula.
Daszek czapki milicjanta powoli unosił się do góry. Piotr wiedział, że musi działać teraz - teraz! Ale coś spowodowało, że się zawahał. Spod daszka spojrzały na niego blisko siebie osadzone oczy. Były szare i bardzo rosyjskie, i wpatrzone w Piotra z dziwnym wyrazem.
- No i? - anarchista niecierpliwie domagał się odpowiedzi. Gliniarz wyłączył latarkę i przeszedł przez ciemny tunel.
- Jest czysty - odpowiedział. Nie spuszczając oczu z Piotra, dodał: - Lepiej się pospiesz. Dzisiaj zamykamy dom towarowy wcześniej. Jutro wielki pierwszomajowy wiec.
Piotr przytaknął, zarzucił na ramię ciężki dywan i poszedł w kierunku bladego światła.
WSCHODNIE SKRZYDŁO, BIAŁY DOM
30 kwietnia, 13.00 GMT (08.00 czasu lokalnego)
Elaine wzięła Gordona pod ramię. Już od czwartej rano była na nogach, kompletnie ubrana. Poprowadziła go do prywatnej jadalni i zamknęła drzwi. Nie było tu dymiących talerzy z jedzeniem ani żadnych ludzi. Gordon uśmiechnął się, a Elaine odpowiedziała uśmiechem. Usiedli obok siebie, a nie naprzeciwko. Żona przytuliła się do niego; objęli się, pocałowali i roześmiali. Ich wspólnota i bliskość były pocieszeniem w tych ciężkich chwilach. Elaine wiedziała, że jej mąż jest chory ze zmartwienia.
Nie podjęła jednak tematu, on to zrobił za nią.
- Wiesz, Elaine... - powiedział. Tylko tyle. Nikt inny by nie zrozumiał, o co chodzi, ale ona tak. Po dwudziestu latach małżeństwa nie musiał kończyć zdania. Czasami otwierał tylko usta, a Elaine mówiła za niego.
- Co powiedział Departament Stanu? - podjęła wyzwanie. Zachmurzył się.
- Chcą wycofać nasze oddziały.
- A Ministerstwo Obrony?
- To samo - odpowiedział.
- A CIA? Ambasador ONZ? Twój doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego? Ci obrzydliwi, hałaśliwi kongresmani? - Prezydent tylko się skrzywił. -Wszyscy twoi doradcy mówią, aby się wycofać, Gordon. I ja mówię to samo.
Zamknął oczy, westchnął i usiadł wygodniej w fotelu. Był odprężony, a jego czujność osłabła.
- Ta praca przekracza możliwości jednej osoby - odezwał się. - No bo popatrz: co się stanie, jeśli podejmę decyzję, którą wszyscy zalecają, a ona okaże się zła? Jasne, że nikt nie chce trzymać armii na Syberii, ja też nie! I nikt poza Karcewem nawet nie rozważa kwestii okupacji Chin... - Gordon przerwał w pół zdania.
- To o to chodzi? O ten list od Karcewa? - Gordon wzdrygnął się na wspomnienie swoich obaw. - Kochanie! Ten człowiek jest dobry wyłącznie w zabijaniu bezbronnych ludzi! O niczym innym nie ma pojęcia! Myślisz, że ktoś taki jak on potrafi przepowiedzieć przyszłość? Twierdzi, że anarchia obejmie Chiny, podczas gdy sami Rosjanie nie są jeszcze anarchistami. Cały system jego władzy upada. Psuje się od góry i lada chwila runie.
- Cóż, nie jest to podstawowa idea anarchii - odpowiedział Gordon. -Może to część planu Karcewa? Państwo znika... a potem wielkie nic albo coś jeszcze gorszego.
- Gordon, podejmujesz właściwą decyzję. To rozwiąże problem.
- Zamierzam zabić człowieka, Elaine. Człowieka, którego nie widziałem na oczy ani z nim nie rozmawiałem, o którym nic nie wiem... tyle, co z poczty elektronicznej i z tego listu. Może dlatego tak się przejmuję tą cholerną sprawą. Wiesz, czuje się tak, jakby ten sukinsyn mnie prześladował. A co będzie, jeśli wyjdzie na to, że on miał rację, jeśli Chiny i Rosją pogrążą się w prawdziwej anarchii...
Nie dokończył zdania ani myśli. Elaine położyła mu głowę na ramieniu i ścisnęła go za ramię. Te decyzję sam musisz podjąć, pomyślał Gordon. Nie ma innego wyjścia.