Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nie był tak wściekły od czasu, gdy zrozumiał, że Roland zamierza zatrzymać go w tym świecie, aż zdobędzie tę swoją przeklętą Wieżę lub zginie... Czyli, innymi słowy, aż wszyscy troje staną się żerem dla robaków.
Wymierzył nienabitą broń w serce Rolanda i powiedział ochrypłym głosem, którego sam nie poznawał:
- Gdybym miał jeszcze jeden nabój w bębenku, od razu przestałbyś się martwić tą twoją pieprzoną Wieżą.
- Przestań, Eddie! - rzuciła gniewnie Susannah.
Spojrzał na nią.
- To biegło na ciebie, Susannah, i zamierzało przerobić cię na nawóz.
- Ale nie dostał mnie. Załatwiłeś go, Eddie. Załatwiłeś.
- Nie dzięki niemu. - Eddie próbował wepchnąć broń do kabury i z jeszcze większym niesmakiem uświadomił sobie, że jej nie ma. To Susannah nosiła pas. - On i te jego lekcje. On i te przeklęte nauki. - Zwrócił się do Rolanda. - Mówię ci, nie dałbym dwóch centów...
Umiarkowane zainteresowanie Rolanda nagle znikło. Rewolwerowiec patrzył na coś za plecami Eddiego.
- Padnij! - krzyknął.
Eddie nie zadawał pytań. Natychmiast zapomniał o gniewie i zdziwieniu. Runął na ziemię, a robiąc to, zobaczył, jak rewolwerowiec błyskawicznie sięga po broń. „Mój Boże” - pomyślał, zanim upadł - „on nie może być aż tak szybki, nikt nie jest tak szybki, ja jestem niezły, ale przy Susannah zdaję się powolny, a ona przy nim jest jak żółw gramolący się na szklaną górę...”
Coś przeleciało tuż nad jego głową, piszcząc z mechaniczną wściekłością i wyrywając mu kosmyk włosów. Rewolwerowiec strzelił z biodra trzykrotnie, a jego strzały połączyły się w jeden gromowy huk. Stwór, który przypominał Eddiemu dużego mechanicznego nietoperza, z łoskotem runął na ziemię w połowie drogi między leżącym Eddiem a klęczącą obok Rolanda Susannah. Jedno z wielosegmentowych, poznaczonych plamkami rdzy skrzydeł odbiło się od ziemi, jakby rozzłoszczone straconą okazją, po czym znieruchomiało.
Roland podszedł do Eddiego, sprężyście krocząc w swoich mocnych buciorach. Wyciągnął rękę. Eddie chwycił ją i z pomocą rewolwerowca stanął na nogi. Zaparło mu dech i na chwilę odebrało mowę. „Może to i dobrze... bo wygląda na to, że ilekroć się odezwę, palnę coś bez sensu.”
- Eddie! Nic ci się nie stało? - Susannah zbliżała się do miejsca, gdzie stał zgięty wpół, opierając dłonie na udach i usiłując złapać oddech.
- Nic - wychrypiał i z trudem wyprostował się. - Trochę poprawił mi fryzurę.
- Siedział na drzewie - rzekł spokojnie Roland. - Z początku też go nie widziałem. O tej porze światło jest bardzo zwodnicze. - Zamilkł i po chwili dodał łagodnie: - Nic jej nie groziło, Eddie.
Młodzieniec skinął głową. Zdał sobie sprawę z tego, że Roland przed sięgnięciem po broń zapewne zdążyłby jeszcze zjeść hamburgera i popić go koktajlem mlecznym. Był niesamowicie szybki.
- W porządku. Powiedzmy, że nie podobają mi się twoje metody nauczania, dobrze? Nie zamierzam jednak przepraszać, więc jeśli na to czekasz, to możesz już przestać.
Roland się pochylił, podniósł Susannah i zaczął ją otrzepywać z kurzu. Robił to z lekkim roztargnieniem, jak matka czyszcząca dzieciaka, który się ubrudził podczas nauki chodzenia na podwórku.
- Nie oczekuję i nie potrzebuję przeprosin - rzekł. - Dwa dni temu przeprowadziliśmy podobną rozmowę z Susannah. Czyż nie?
Skinęła głową.
- Roland uważa, że początkujący rewolwerowiec, który od czasu do czasu nie kąsa karmiącej go ręki, zasługuje na porządnego kopniaka w tyłek.
Eddie rozejrzał się po pobojowisku i zaczął powoli strzepywać kościany pył ze spodni i koszuli.
- A gdybym ci powiedział, że wcale nie chcę być rewolwerowcem, Rolandzie, stary druhu?
- Odpowiedziałbym ci, że to, czego ty chcesz, nie ma żadnego znaczenia.
Roland spoglądał na metalowy barak pod skalną ścianą i najwidoczniej nie był już zainteresowany dalszą rozmową. Eddie nieraz to widział. Kiedy rozmowa zaczynała krążyć wokół tego, co mogłoby, powinno lub musiało być, Roland prawie zawsze przestawał się nią interesować.
- <i>Ka</i>? - zapytał Eddie z odrobiną dawnej złośliwości.