Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Tu wyjaśniła jej, że wyjeżdża do Londynu i że teraz to właśnie pani Adams będzie odpowiedzialna za prowadzenie domu. Ponieważ stan Rossa był już stabilny, pozwoliła gospodyni wrócić do własnego łóżka, poprosiła jednak, by ta zamówiła jej najpierw powóz.
Kiedy zdumiona pani Adams oddaliła się, by wypełnić jej polecenia, Sara zeszła do gabinetu i napisała krótki liścik do Mikahla. Zostawiła go w garderobie, a potem gotowa już była opuścić dom, w którym przez kilka tygodni zaznała prawdziwego szczęścia.
Pokojówka Fanny miała tego dnia prawdziwego pecha. Jak każdego ranka musiała wyczyścić kołatkę i schody prowadzące do drzwi domu Weldona. Ziewając raz za razem wymyła frontowe stopnie i przeszła przez kuchnię do tylnego wyjścia.
Otworzyła drzwi i potknęła się o jakiś gruby tłumok leżący na schodach. Nigdy nie grzeszyła szczególną bystrością umysłu, szcze­gólnie wczesnym rankiem, i nie domyślała się nawet, co znalazła. Ostrożnie poruszyła tłumok czubkiem buta.
Koc zsunął się na bok, odsłaniając przecięte gardło i zakrwawione ciało Kane'a.
Fanny zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć, nadrabiając spóźnioną reakcję siłą głosu. Zwabiona krzykiem pokojówki, w przeciągu dwóch minut w kuchni zgromadziła się prawie cała służba.
Hałas obudził także Weldona, który pospiesznie narzucił na siebie szlafrok i zbiegł na parter. Zniecierpliwiony przecisnął się przez tłum służących, chcąc sprawdzić, co jest przyczyną zamieszania.
To, co ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Zastanawiał się wieczorem, gdzie też podziewa się jego sekretarz, Kane chadzał jednak własnymi ścieżkami, więc jego nieobecność nie była niczym niepokojącym. Teraz leżał martwy u jego stóp. Jaki będzie następny krok Wędrowca?
Weldon otrząsnął się z szoku, usłyszawszy głos Elizy.
- Co się stało? - zawołała dziewczynka, wchodząc do kuchni. - Dlaczego Fanny krzyczy?
Weldon warknął do lokaja:
- Ucisz tę głupią dziewkę. - Potem wyprowadził Elizę z kuchni, by nie doznała wstrząsu, ujrzawszy zmasakrowane ciało Kane'a. - Zdarzył się wypadek, ale to nie ma z tobą nic wspólnego, kochanie.
Starał się uspokoić rozbiegane myśli i trzeźwo ocenić nową sytuację. Teraz, kiedy Wędrowiec przywiódł wojnę pod sam próg jego domu, powinien chyba odesłać Elizę do swego brata. Tak, uznał Weldon, tak będzie najlepiej. Tam dziewczynka przeczeka bezpiecznie całą tę paskudną awanturę.
Wędrowiec budził się powoli, wreszcie jednak ocknął się i od razu sięgnął po Sarę. Otrzeźwiał natychmiast, zrozumiawszy, że nie ma jej w łóżku. Potem spojrzał za okno i zrozumiał, że spał dłużej niż zazwyczaj; nic dziwnego, że Sara już wstała. Włożył kaftan i przeszedł do garderoby, spodziewając się zastać tam żonę. Jeśli jeszcze nie zdążyła się ubrać, namówi ją, by wróciła do łóżka.
Garderoba była pusta. Kiedy już odwracał się do wyjścia, zobaczył kopertę ze swoim nazwiskiem wetkniętą za ramę wysokiego lustra. Tknięty złym przeczuciem, sięgnął po kopertę i otworzył ją.
Kiedy wyciągał zgiętą na dwoje kartkę, na podłogę upadł jakiś mały przedmiot Wędrowiec nie podniósł go jednak od razu, lecz przeczytał najpierw krótką notkę. Zawierała zaledwie kilka krótkich zdań:
Mikahl, namiętność nie wystarczy. Nawet miłość nie wystarczy. Żałuję, że jedno z nas nie jest inne. Niech Bóg ma Cię w swojej opiece. Kocham Cię, Sara.
Nie dowierzając własnym oczom, przeczytał list jeszcze raz. Potem pochylił się, otępiały, i podniósł przedmiot, który wypadł z koperty. Kiedy się wyprostował, trzymał w palcach delikatnie rzeźbioną, złotą obrączkę, którą zamówił specjalnie dla swej żony.
Namiętność minionej nocy wcale nie przekonała Sary do zmiany zdania. Nim jeszcze, zaślepiony niepohamowaną furią, stracił nad sobą panowanie, zrozumiał, że jej łzy nie oznaczały poddania. Płakała, bo żegnała się z nim na zawsze.
Ross ocknął się raptownie, wyrwany ze snu przeraźliwym, mro­żącym krew w żyłach wyciem. Dźwięk ów przypominał jednocześnie afgański okrzyk wojenny i żałosne - zawodzenie kobiet opłakujących swych zmarłych. Ross próbował zerwać się z łóżka, omal jednak nie runął na podłogę, przeszyty gwałtownym bólem i niezwykle słaby.