Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Klarysa miała wejść na scenę dopiero pod koniec aktu, zeszła zatem na dół, a tymczasem
Simona wróciła na chwilę do garderoby, którą razem zajmowały.
Na dole, w bufecie u pani Bron, statysta występujący w roli Plutona pił samotnie, ubrany w
szeroką czerwoną szatę ozdobioną złotymi płomieniami. Widocznie handel woźnej dobrze
prosperował, gdyż piwniczna nora pod schodami cała była wilgotna od porozlewanych resz-
tek wina. Klarysa musiała unieść swą tunikę Irys, która wlokła się po zatłuszczonych scho-
dach. Lecz zatrzymała się przezornie i tylko wysunęła głowę na zakręcie schodów, by rzucić
spojrzenie do stróżówki. Ależ miała węch! Ten idiota la Faloise siedział tam ciągle na tym
samym krześle pomiędzy stołem i piecem! Udawał, że zwiewa przed Simona, a potem wrócił.
Zresztą izba ciągle była pełna panów w rękawiczkach, dobrze ułożonych, potulnych i cierpli-
wych. Wszyscy czekali patrząc poważnie na siebie. Na stole były już tylko brudne talerze,
gdyż pani Bron poroznosiła właśnie ostatnie bukiety. Tylko jedna róża upadła i więdła obok
czarnej kotki, która zwinęła się w kłębek, gdy tymczasem kocięta urządzały pomiędzy noga-
mi panów szalone harce i dzikie galopady. Klarysa przez chwilę miała chęć wyrzucić la Fa-
loise'a. Ten kretyn nie lubił zwierząt; to dopełniało jego portretu. Przyciskał łokcie, żeby nie
dotknąć kotki.
─ Bądź ostrożny, bo cię podrapie! ─ rzekł figlarz Pluton, który wracał na górę, wycierając
sobie wargi grzbietem ręki.
Klarysa porzuciła myśl zrobienia sceny la Faloise'owi. Widziała, jak pani Bron oddawała list
znajomemu Simony, który poszedł go odczytać pod palnikiem gazowym w westybulu. Było
71
tam napisane: „Dziś niemożliwe, kochanie, jestem zajęta.” Zapewne przywykły do podobnej
odpowiedzi, odszedł sobie spokojnie. Ten przynajmniej umiał się zachować. Nie tak jak inni,
którzy uparcie siedzą na zniszczonych krzesłach pani Bron, w tej wielkiej oszklonej latami,
gdzie można się ugotować i gdzie bynajmniej nie pachnie. Jak ci mężczyźni mogą tu wysie-
dzieć! Klarysa, zrażona, wróciła na górę. Przeszła przez scenę i wspięła się zwinnie na trzecie
piętro do garderoby, żeby dać Simonie odpowiedź.
Za sceną książę rozmawiał z Naną. Nie odstępował jej, pożerając na pół przymkniętymi
oczami. Nana nie patrzała na niego, lecz z uśmiechem mówiła „tak” ruchem głowy. Nagle
hrabia Muffat, powodowany nieodpartym impulsem, zostawił Bordenave'a, który mu właśnie
objaśniał szczegółowo sposób manewrowania dźwigami tudzież bębnami, i zbliżył się, by
przerwać tę rozmowę. Nana podniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego tak samo jak do
księcia. Ciągle jednak wytężała słuch, pilnując repliki.
─ Sądzę, że trzeci akt jest najkrótszy ─ mówił książę, skrępowany obecnością hrabiego.
Nana nie odpowiedziała. Wyraz jej twarzy stał się nagle skupiony. Szybkim ruchem ramion
zsunęła futro, które chwyciła stojąca za nią pani Juliuszowa, i podniósłszy obie ręce do nie-
sfornych włosów, jakby je chciała ujarzmić, naga weszła na scenę.
─ Pst! pst! ─ szepnął Bordenave.
Hrabia i książę byli zaskoczeni. W zupełnej ciszy wzbierało głębokie westchnienie, daleki
odgłos tłumu. Co wieczór wejście Wenus w całej jej boskiej nagości wywoływało ten sam
efekt. Muffat chciał to zobaczyć, więc przyłożył oko do szpary. Poza łukiem olśniewającej
rampy sala wydawała się ciemna, jakby wypełniona rudym dymem. Na tym bezbarwnym tle,
na którym rzędy twarzy tworzyły niewyraźne plamy, odcinała się blada sylwetka Nany, jakby
smuklejszej, zasłaniającej widok na loże od balkonu po sklepienie. Widział ją od tyłu, wy-
piętą i rozwierającą ramiona. A na podłodze, na poziomie jego nóg, leżała jakby odcięta gło-
wa suflera, głowa starego człowieka o twarzy zacnej i zbiedzonej. Przy niektórych frazach
piosenki zdawało się, że od jej szyi, przez talię aż po rąbek tuniki, spływają fale. Wśród burzy
oklasków odśpiewała ostatnią nutę i skłoniła się. Przy tym głębokim pochyleniu gaza fruwała
w powietrzu, a włosy spadały jej aż do bioder. Hrabia podniósł się bardzo blady, widząc, jak
zgięta, z poszerzonymi biodrami cofa się tyłem ku szparze, przez którą na nią patrzał.
Scena dla niego zniknęła, widział już tylko tylną stronę dekoracji, pstrokaciznę starych afi-
szów poprzyklejanych we wszystkich kierunkach. Na praktykablu, pomiędzy smugami gazo-
wego światła, cały Olimp przyłączył się do pani Drouard, która spała. Aktorzy czekali na
końcową część aktu. Bosc i Fontan siedzieli na podłodze, z brodami na kolanach, Prullière
przeciągał się i ziewał przed wejściem na scenę. Wszyscy byli zgaszeni, oczy mieli zaczer-
wienione i czekali na chwilę, gdy pójdą spać.
W tym momencie Fauchery, który wałęsał się za kulsami od strony ogrodu, od czasu gdy
Bordenave zabronił mu kręcić się po stronie przeciwnej, przyczepił się do hrabiego, chcąc

Podstrony