Rycerze wywodzili się ze szlachty, koszty uzbrojenia przekraczały możliwości pospólstwa. Każdy wojownik musiał
kupić sobie zbrojÄ™, utrzymać co najmniej trzy bojowe rumaki, w dodatku opÅ‚acić licznÄ… sÅ‚użbÄ™, giermków i pachoÅ‚ków. Do tej pory rycerstwo stanowiÅ‚o decydujÄ…cÄ… siÅ‚Ä™ w każdej wojnie, lecz ta epoka dobiegÅ‚a koÅ„cu. — WskazaÅ‚ szereg Å‚uczników pod lasem. — Ci wojownicy wywodzÄ… siÄ™ z pospólstwa. ZwyciężajÄ… dziÄ™ki żelaznej dyscyplinie i karnoÅ›ci. Walory osobiste tracÄ… na znaczeniu. Oni po prostu wykonujÄ… to, za co biorÄ… żoÅ‚d. Rodzi siÄ™ wÅ‚aÅ›nie przyszÅ‚ość siÅ‚ zbrojnych, oddziaÅ‚y dobrze opÅ‚acanych, zdyscyplinowanych, lecz bezimiennych żoÅ‚nierzy. To
219
koniec rycerstwa.
— Któremu pozostanÄ… jedynie turnieje — dodaÅ‚ z goryczÄ… Chris.
— Zgadza siÄ™. Ale i one wkrótce przejdÄ… do historii. Zbroje rozwinęły siÄ™ jako ochrona przed strzaÅ‚ami Å‚uczników, godzÄ…cymi Å›miertelnie wroga, nawet osÅ‚oniÄ™-
tego kolczugÄ…. Dlatego rycerze potrzebowali kutych żelaznych zbroi, dla siebie i swych rumaków. Mimo wszystko pod tak intensywnym ostrzaÅ‚em. . . — ruchem
gÅ‚owy wskazaÅ‚ nastÄ™pnÄ… gromadÄ™ strzaÅ‚, które wyleciaÅ‚y w powietrze. — To ko-
niec rycerstwa.
Chris obejrzał się na plac turniejowy i mruknął:
— Chyba na nas pora.
Marek odwrócił głowę. W ich kierunku szło pięciu pachołków i dwóch straż-
ników w krótkich, czerwono-czarnych płaszczach.
— Wreszcie uwolniÄ™ siÄ™ od tej przeklÄ™tej skorupy — dodaÅ‚ Hughes. Obaj
wstali z ziemi. Pierwszy strażnik zatrzymał się przed nimi i oznajmił:
— ZÅ‚amaliÅ›cie prawa turnieju, okryliÅ›cie haÅ„bÄ… walecznego rycerza Guya dc
Maleganta i gościnę naszego pana, lorda Olivera. Jesteście wzięci w areszt i pójdziecie z nami.
— ChwileczkÄ™! — syknÄ…Å‚ Chris. — My go pohaÅ„biliÅ›my?!
— Pójdziecie z nami.
— Zaraz! Nie. . .
Strażnik otwartą dłonią trzasnął go w ucho i pchnął w kierunku placu turnie-
jowego. Marek posłusznie ustawił się obok. Cała grupa ruszyła do zamku.
* * *
Kate wciąż stała w tłumie gapiów. Już jakiś czas temu straciła z oczu obu
kolegów. Zamierzała ich szukać między namiotami na skraju pola, ale tam kręcili się wyłącznie mężczyźni, rycerze, giermkowie i pachołkowie. A ona w skromnym
stroju nie wyglądała na szlachetnie urodzoną. Gdyby jakiś hultaj zaciągnął ją na bok i zgwałcił, nikt nawet nie zwróciłby na to uwagi.
Zachowywała się tak, jak w New Haven po zmroku. Starała się nie oddalać od
ludzi, zawsze trzymać blisko jakiejś grupy, ale i nie zbliżać zanadto do podejrzanych gromadek młodych mężczyzn, żeby ich nie prowokować.
Przecisnęła się pod trybunę. Gromkie okrzyki gawiedzi powitały na placu
zmagań kolejnych rycerzy. Rozglądała się uważnie po namiotach po drugiej stronie pola, nigdzie jednak nie spostrzegła Marka i Chrisa. Obaj zeszli z placu zaledwie parę minut wcześniej, sądziła więc, że powinni być w którymś namiocie. Już od godziny nie słyszała niczego przez radio. Domyślała się, że masywne hełmy
220
blokują łączność radiową, miała jednak nadzieję, że lada moment obaj uwolnią się od zbroi.
Nagle zobaczyła ich na łące za polem turniejowym, siedzących nad strumie-
niem.
Ruszyła w tamtą stronę. Słońce grzało dość mocno, zaczęła ją swędzić spoco-
na skóra pod peruką. Pomyślała, że chyba lepiej było pójść za radą Gomez i przebrać się za mężczyznę. Nie musiałaby nosić uciążliwej peruki, a włosy ukryłaby pod czapką. Zresztą wystarczyło je trochę skrócić, a i bez czapki mogłaby uchodzić za kilkunastoletniego chłopaka.
Zaczęła się już nawet zastanawiać, skąd zdobyć nożyczki, gdy spostrzegła
żołnierzy podchodzących do Marka. Zwolniła kroku. W radiu wciąż panowała
cisza, chociaż nic nie powinno zakłócać łączności.
Czyżby urządzenie było wyłączone? Postukała się palcem w ucho.
Natychmiast doleciał ją głos Chrisa:
— My go pohaÅ„biliÅ›my?!
Zaraz jednak coś głośno zatrzeszczało. Uniosła głowę. Strażnik popychał Hu-
ghesa w kierunku zamku. Marek posłusznie szedł obok niego.
Kate odwróciła się, odczekała kilkanaście sekund i ruszyła za nimi.
* * *
Castelgard wyglądało jak wymarłe. Sklepy i warsztaty były pozamykane, uli-
ce wyludnione. Wszyscy poszli na turniej. Kate trudno było niepostrzeżenie śledzić grupę idącą ulicami. Musiała zostać w tyle. Czekała, aż mężczyźni znikną za rogiem, po czym ruszała biegiem i ostrożnie wychylała się zza węgła.
Wiedziała, że wygląda to podejrzanie, miała jednak nadzieję, iż nikt jej nie
zauważy. W oknie jednego z domów spostrzegła starszą kobietę. Na szczęście
miała zamknięte oczy, wystawiała twarz do słońca. Nawet nie spojrzała na ulicę.
Może zapadła w drzemkę.
Chris i Marek w eskorcie strażników wyszli na otwarty teren pod murami zam-
ku. Tu także nie było nikogo. Zniknęli rycerze na koniach i poczty z chorągwiami.
Kiedy kroki grupy mężczyzn zadudniły na belkach zwodzonego mostu, Kate wy-
nurzyła się spomiędzy zabudowań. Docierały tu okrzyki gawiedzi stłoczonej na
placu turniejowym. Halabardnicy nawoływali straże na murach, skąd było widać
zmagania rycerzy. Przekazywane komentarze wywoływały bądź okrzyki radości,
bądź głośne przekleństwa. Bez wątpienia robiono zakłady na zwycięstwo tego czy innego faworyta.
Kate prześliznęła się na teren zamku.
221
* * *
Zaraz za bramą skręciła na niewielki boczny dziedziniec gospodarczy. Nie
było tu żywej duszy, stało tylko parę uwiązanych koni. Nie krążyły też straże. Kto mógł, obserwował turniej z murów obronnych.
Rozejrzała się, ale Marka i Chrisa nigdzie nie było. Nie bardzo wiedząc, co
dalej począć, wróciła na dziedziniec i zajrzała do głównego holu. Doleciało ją głośne echo kroków, dochodzące ze spiralnych schodów po lewej.
Ruszyła w górą, ale już za pierwszym zakrętem odgłosy niemal całkiem uci-
chły.
Zrozumiała, że tamci poszli na dół.
Zbiegła szybko. Schody prowadziły do nisko sklepionego korytarza wypeł-