Żadna z nich nie odezwała się pierwsza, wzrok Ingi był groźnie
wtopiony w oczy Marty, a tamta po prostu uciekła spojrzeniem.
Każde następne spotkanie było już mniej bolesne, obie wiedziały, że będą się mijać na
jednym korytarzu, w jednym pokoju nauczycielskim. Inga znosiła to dzielnie, choć
wyobraźnia wciąż podsuwała jej dawne obrazy. Karmiona bolesnymi wspomnieniami, miała
wrażenie, że czuje się coraz słabiej.
Nie rozmawiała o swoich emocjach z Ludwikiem aż do dnia, gdy ogłosili wśród
nauczycieli swoją oficjalną datę ślubu. Kątem oka widziała, jak Marta patrzyła wtedy na nich,
dla Ingi mając spojrzenie harde i lekko bezczelne. Inga zauważyła wówczas, że Marta w
ogóle nie przejęła się faktem zaślubin, jakby od dawna wiedziała, że ich ślub ma się odbyć za
dwa miesiące. Odpychała od siebie to wrażenie, mówiąc, że coś się jej na pewno zdawało.
Frank podszedł wtedy do Ingi i powiedział na ucho:
- Życzę szczęścia, choć radzę, byś się dobrze zastanowiła.
Inga machnęła z uśmiechem ręką:
- Frank, daj spokój.
I odeszła.
Świat wysyłał jej tyle sygnałów, ale ona nie rozumiała żadnego z nich. Może gdyby
odziedziczyła po matce tę szczególną zdolność zawierzania intuicji i umiejętność czytania ze
znaków... Jednak ona nie należała już do tamtego świata, w którym rządziły żywioły i prosta
wiara w magię codzienności. Jej światem była nowoczesność i chłodny racjonalizm, który jest
panem zwykłych sytuacji. Wszystko można wytłumaczyć, wszystkiego dotknąć. Czasem, by
zmienić ten racjonalny sposób myślenia i patrzenia na świat, człowiek musi przeżyć głęboką
traumę, otrzymać od życia ciężar, który wydaje się niemożliwy do uniesienia. Jednak nie
pojawia się on w życiu niepotrzebnie. Bo nawet najgorsze zło można przekuć na dobro.
Nieprzeczytane wspomnienia Heleny Kres wciąż leżały w wiklinowym koszyku z
gazetami. Matka wielokrotnie przypominała Indze, że obiecała do nich zajrzeć, jednak ta
wciąż wykręcała się brakiem czasu. Pozostał zaledwie miesiąc do ślubu, miał być skromny,
zakończony rodzinnym obiadem, Ludwik kupił już obrączki, a ona - ślubną kremową
sukienkę. Ostatnio czuła się trochę gorzej, w piersiach narastał jakiś ciężar i nawet
wchodzenie po schodach do domu sprawiało jej lekką trudność. Zrzuciła to wszystko na stres
i nerwy, które jej wciąż towarzyszyły. Przygotowania do ślubu, oczekiwanie na odpowiedź z
wydawnictw. Czasem dopadało ją przekonanie, że powinna odwołać ten ślub, dopóki nie ma
pewności, że to dobra decyzja. Brakowało jej jednak na to siły i przekonania.
Pewnej soboty miała wolny dzień. Ludwik wyjechał na kolejne spotkanie ze
sportowcami, które zwykle ją bardzo nudziły i chętnie zostawała w domu. Postanowiła pójść
do perfumerii Chris, niedaleko ratusza. Lubiła do niej zachodzić, bo panował tam spokój;
pociągała ją też atmosfera luksusu. Wyjęła z szafy płócienną spódnicę, z szafki pantofle.
Dobrze, że mimo początków jesieni pogoda wciąż jeszcze dopisuje, nie trzeba zamęczać się
ubieraniem, przebieraniem, całym tym konfekcyjnym zamieszaniem - wystarczy wrzucić na
siebie to, co pod ręką. Pod ręką była również torebka. Stała na komodzie, obok lustra.
Chwyciła ją w pośpiechu, aż spadła koronkowa serwetka. Kiedy schyliła się, byją podnieść,
zauważyła, że wraz z serwetką spadły też klucze od skrzynki na listy i kulka z papieru.
„Pewnie znów jakiś paragon z kasy fiskalnej” - pomyślała i sięgnęła po papierek, by
go wyrzucić. Ale... może się przyda do jakiejś reklamacji? Rozłożyła karteczkę na dłoni,
nadruk był wyraźny. Inga pochyliła się i przeczytała listę zakupionych towarów: wino,