Poruszyłem skórą czoła. Rzeczywiście, oparzenia nie dawały mi się teraz we znaki. Harey siedziała na brzegu łóżka, otulona w męski płaszcz kąpielowy, biały w pomarańczowe pasy, czarne włosy rozsypały się na kołnierzu. Rękawy podwinęła wysoko do łokci, żeby nie
przeszkadzały. Odczuwałem niesamowity głód, chyba od dwudziestu godzin nie miałem nic w ustach. Kiedy Harey ukończyła zabiegi przy mojej twarzy, wstałem. Wzrok mój padł raptem na dwie leżące obok siebie całkiem jednakowe białe sukienki z czerwonymi guzikami, pierwszą, którą pomogłem jej zdjąć, nacinając dekolt, i drugą, w której przyszła wczoraj. Tym razem ona sama rozpruła szew nożyczkami. Mówiła, że pewno się zamek zaciął.
Te dwie jednakowe sukienki były najstrasz-niejsze ze wszystkiego, co dotąd przeżyłem. Harey krzątała się przy szafce z lekarstwami, robiąc w niej porządki. Ukradkiem odwróciłem się od niej
i ugryzłem się do krwi w pięść. Patrząc wciąż na te dwie sukienki - czy też raczej jedną i tę samą, powtórzoną dwa razy - zacząłem cofać się ku drzwiom. Woda ciekła wciąż z kranu, hałasując.
Otworzyłem drzwi, wymknąłem się cicho na korytarz i zamknąłem je ostrożnie. Słyszałem słaby szmer płynącej wody i brzękanie flaszek, nagle ten odgłos ustał. W korytarzu płonęły podłużne lampy sufitowe, niewyraźna plama odbitego światła leżała na powierzchni drzwi, u których czekałem z zaciśniętymi szczękami. Trzymałem klamkę, choć nie spodziewałem się, żebym ją potrafił utrzymać. Gwałtowne szarpnięcie omal nie wyrwało mi jej z ręki, ale drzwi nie otwarły się, zadygotały tylko i zaczęły przeraźliwie trzeszczeć. Puściłem osłupiały klamkę i cofnąłem się, z drzwiami działo się coś nieprawdopodobnego, ich gładka plastykowa płyta gięła się, jakby wtłacza-na od mojej strony w głąb, do pokoju. Emalia zaczęła odpryskiwać drobnymi okruchami, obnażając stal futryny, która napinała się coraz bardziej. Nagle zrozumiałem: zamiast pchnąć drzwi, które odmykały się do korytarza, usiłowała je otworzyć, ciągnąc do siebie. Refleks światła wykrzywił się na białej tafli jak we wklęsłym lustrze, rozległo się potężne chrupnięcie i jednolita, do ostateczności wygięta tafla trzasła. Równocześnie klamka, wyrwana z osady, wleciała do pokoju. W otworze pokazały się natychmiast zakrwawione ręce i zostawiając czerwone ślady na lakierze ciągnęły dalej - płyta drzwi złamała się na dwoje, zwisła skośnie z zawiasów i pomarań-
czowo-biały stwór o zsiniałej martwej twarzy rzucił mi się na pierś zanosząc się od łkań.
Gdyby nie to, że ten widok sparaliżował mnie, byłbym chyba próbował uciec. Harey łapała konwulsyjnie oddech, bijąc głową w mój bark, aż latały jej rozburzone włosy. Kiedy objąłem ją, poczułem, że leci mi przez ręce. Zaniosłem ją do pokoju, przecisnąwszy się obok strzaskanego skrzydła drzwi, i położyłem na łóżku. Paznokcie miała ociekłe krwią i połamane. Kiedy
odwróciła rękę, zobaczyłem obdarte do żywego mięsa wnętrze dłoni. Spojrzałem jej w twarz, otwarte oczy patrzały przeze mnie, pozbawione wyrazu.
- Harey!
Odpowiedziała nieartykułowanym mruknięciem.
Zbliżyłem palec do jej oka. Powieka za-mknęła się. Podszedłem do szafki z lekarstwami. Łóżko skrzypnęło. Odwróciłem się. Się-
działa wyprostowana, patrząc ze strachem na skrwawione ręce.
- Kris - jęknęła - ja... ja... co mi się stało?
- Skaleczyłaś się wyłamując drzwi - powiedziałem sucho. Miałem coś w wargach, zwłaszcza w dolnej, jakby po niej mrówki chodziły. Zacisnąłem ją zębami.
Harey patrzała chwilę na zwisające luźno z futryny zębate kawały plastyku i wróciła oczami do mnie. Podbródek zadrgał jej, widziałem wysiłek, z jakim usiłowała opanować lęk.
Pociąłem płaty gazy, wyjąłem z szafki zasypkę na rany i wróciłem do łóżka. Wszystko, co niosłem, wysunęło mi się raptem z opuszczonych rąk, szklany słoiczek z żelatynową błoną pękł, ale nie pochyliłem się nawet. Nie był już potrzebny.
Podniosłem jej rękę. Zaschła krew otaczała jeszcze cienkimi obramowaniami paznokcie, ale zmiażdżenia znikły, a wnętrze dłoni zasklepiała jaśniejsza od otoczenia, młoda, różowa skóra.
Blizna ta bladła zresztą nieomal w oczach.
Usiadłem, pogładziłem ją po twarzy i spróbowałem się do niej uśmiechnąć, nie mogę
powiedzieć, żeby mi się to udało.
- Czemu to zrobiłaś, Harey?
- Nie. To... ja?
Oczami wskazała na drzwi.