Siedziała bez ruchu. Po prostu odszedł. Nawet się nie pożegnał. Nigdy się nie dowiedziała, czy cierpiał, czy nie. Nigdy nie miała okazji, żeby mu powiedzieć, jak bardzo go kochała. Ból był tak potworny, że odepchnęła go od siebie. Odczuwała jednak istnienie pustej, wypalonej dziury we własnym wnętrzu.
Francis Nylor był miłym ojczymem. On i Jane spędzali najmilsze chwile przy kartach, a wkrótce ich zdolności brydżowe, a także pieniądze i koneksje Nylora zwróciły na nich uwagę śmietanki londyńskiego towarzystwa. Niedługo po tym, jak przyjęto ich w charakterze gości do Klubu Brydżowego św. Jakuba w Londynie, zaproponowano im członkostwo, które Nylorowie skwapliwie przyjęli. Kiedy wysunięto kandydaturę Francisa Nylora na członka “Reform Club”, nikt nie głosował przeciw, co mogłoby mieć miejsce w przypadku Anglika - nikt nie żywił urazy do Francisa.
Georgie, podobnie jak angielskie dzieci, z którymi się teraz stykała, częściej niż matkę widywała służącą, której sypialnia znajdowała się tuż obok. Kiedy skończyła jedenaście lat, wysłano ją do prywatnej szkoły z internatem. Georgie nie przejęła się zbytnio rozłąką z domem rodzinnym; taki los spotykał dziewczynki ze wszystkich liczących się rodzin. W pierwszym tygodniu jedna czy dwie dziewczynki płakały w nocy, ale Georgie nic właściwie nie czuła.
Zawarła mnóstwo nowych przyjaźni. Była inteligentna. Wyglądała uroczo - szczupła, z białoróżową skórą matki, piwnymi oczami o złotawych błyskach, które kontrastowały z ciemnymi, prawie czarnymi włosami odziedziczonymi po ojcu, spływającymi w długich falach.
Niedługo po dwunastych urodzinach przy pomocy nożyczek do papieru obcięła piętnaście czy siedemnaście centymetrów włosów, skubiąc je po parę centymetrów, aż wszystkie sploty leżały rozrzucone na dywanie, a nad uszami Georgie pozostał tylko krótki, prosty paź. Chociaż nigdy nie słyszała o wspaniałej aktorce, która w latach dwudziestych była przez krótki czas przedmiotem kultu, zobaczyła w dodatku niedzielnym czarno-białą fotografię Louise Brooks i spodobała się jej długa grzywka połączona z krótkim paziem. Sama nie zdołała ostrzyc się z tyłu, ale wyręczyła ją koleżanka, pozostawiając nierówne zakosy. W końcu kierowniczka internatu doszła do wniosku, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie wysłanie Georgie do prawdziwego fryzjera, który wyrównał grzywkę i boki, a włosy z tyłu przystrzygł tak, by uwydatnić śliczny, nęcący karczek. Na jego widok mężczyźni często się zastanawiali, w jakim stopniu ta uczennica była świadoma własnego seksapilu.
Georgie nie miała obsesji na punkcie współzawodnictwa. Bawił ją duch rywalizacji, posuniętej aż do prawdziwej nienawiści, budzący się wśród graczy w krykieta podczas weekendu na wsi; było jej całkowicie obojętne, czy wygra czy przegra w tej grze. Jeśli jednak coś ją interesowało, jak na przykład większość przedmiotów, gimnastyka czy tenis - chciała być w tej dziedzinie najlepsza.
- Dla nikogo z nas nie było zaskoczeniem, że uzyskała stypendium z Oxfordu - pisała dyrektorka szkoły do matki Georgie.
Pierwszą rzeczą, którą Georgie zauważyła w Oxfordzie, było znacznie ostrzejsze współzawodnictwo niż w szkole; musiała się o wiele bardziej przykładać, jeśli inni mieli zwrócić na nią uwagę. Dotyczyło to w jeszcze większym stopniu życia towarzyskiego niż nauki. Zawarła znajomości z koleżankami (nieseksualne) i kolegami (niektóre seksualne, inne nie). Georgie była wesoła lecz niezupełnie taka jak reszta młodzieży. Lubiła życie towarzyskie, ale kiedy nic się nie działo, czytała albo marzyła.
Kilkakrotnie była zakochana. Jednak jej zdolność miłości ograniczał dystans emocjonalny. Georgie nie czuła żalu z tego powodu: miała zbroję, która chroniła ją przed zranieniem. Równocześnie jednak sprawiała, że Georgie traktowała ludzi instrumentalnie. Kiedy ją zawodzili, porzucała ich.
Jeden z adoratorów był szczególnie odpowiedni.
- Wiem, wiem, moja matka byłaby w siódmym niebie - powiedziała Georgie do Patsy Fawcett. Wkrótce po tym, jak się poznały w Oxfordzie, zostały najlepszymi przyjaciółkami. - Ale jemu właściwie chodzi o to, żebym została przede wszystkim jego żoną. Kiedy twierdzi, że nie miałby nic przeciw mojej karierze, sam się oszukuje. Dlatego musi zostać odprawiony.
Georgie chciała powozić własnym rydwanem i uważała, że jego blask będzie silniejszy po drugiej stronie Atlantyku, może w Nowym Jorku. Chciała zostać dziennikarką.
Zawsze lubiła Anglię, co w istocie oznaczało Londyn. Wydawano tu wiele gazet o zasięgu krajowym oraz eleganckich tygodników. Na firmamencie dziennikarskim stale lśnił przynajmniej tuzin kobiecych gwiazd, ale mimo to brytyjskie dziennikarstwo nadal pozostawało domeną mężczyzn. Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, wystarczyło, by rozejrzał się po dziale wiadomości. Gwiazda redaktorki, choćby w dziedzinie wiadomości podawanych w skrócie, wciąż jeszcze nie wzeszła.
Nowy Jork wydawał jej się idealnym miejscem, nie ze względu na życie na pełnych obrotach, ale ponieważ to miasto oferowało największy wybór ekskluzywnych magazynów. Georgie pragnęła nade wszystko zostać redaktorką magazynu, w którym mogłaby trzymać rękę na pulsie polityki władzy - polityki polityków, polityki środków przekazu, polityki pieniędzy, polityki mody, polityki świata literackiego - całego tego cholernego kramu.
- Chcę być osobą, która pociąga za sznurki marionetek - Georgie zwierzyła się Patsy Fawcett.
Od śmierci ojca Georgie myślała o powrocie do Ameryki wyłącznie w kategoriach kariery. Nigdy nie tęskniła za Nebraską. Kiedy czasem, mimowolnie, pojawiał się w jej myślach obraz farmy, był oprawiony w ramkę, jak fotografia z dawnych czasów.
Patsy Fawcett wyrosła w atmosferze rodzinnego bezpieczeństwa, którego Georgie nie znała od wczesnego dzieciństwa. Ojciec Patsy był głównym sędzią Sądu Najwyższego. Patsy była oczkiem w głowie rodziców zanim jeszcze jej matka dowiedziała się, że nie może mieć więcej dzieci. Ilekroć któryś z przyozdobionych perukami kolegów sędziego Fawcetta pytał go, czy zamierza wysłać córkę do szkoły z internatem, odpowiadał niezmiennie: