I owszem, odpowiedział pan Myszkowski, to jest ozdoba onej nauki, a jeśli jest oszuka-
nie, toć też i owo jest oszukanie, kiedy dwa szermując jeden drugiego ubije, ale tego w. m. nie
rzeczesz, bo widzisz dobrze, że sie to umiejętnością dzieje, którą jeden przed drugim ma
przodek, takież i owego oszukaniem w. m. nie nazowiesz, kiedy dobry złotnik, wziąwszy w
rubin, który syć był piękny, osadą foremną, folgą, przystrychnieniem, smelcem, uczyni gi
dobrze cudniejszy; i owszem pochwalisz w. m. jego rękę i baczenie, które umiało tak dobrze
pomoc kamieniowi. A przeto trudno to kto ma zwać zdradą abo omamieniem, ale dowcipem a
54
umiejętnością. A jakom wyszszej powiedział, będzie to wielki rozum dworzaninow, kiedy to,
w czym sie dobrze czuje, a s czego rozumie, że ma być pochwalon, pokaże ludziom nie-
znacznie, a pokryje, jeśli co zna nie barzo trefnego w sobie. Jako jeden z naszych (a musiał
czytać Paediam Cyri) rad barzo po usarsku, a długo chodzi, a to dla tego, aby pokrył niefo-
remność niejaką nóg swoich, a tego do niego rzadki kto baczy. Wiem też jednę panią, która,
iż ma piękną rękę, barzo sie jej to często trefia, że ją ukazuje, a umie to tak snadnie, iż sie
niezda, żeby sie z nią popisowala.
Rzekł pan Derśniak: Znam ja dobrze tę panią, bo też to rada czyni, iż sstępując s kolebki
ukaże czasem troszkę nogi, a przysiągłby drugi, że to s trefunku, a nie z umysłu.
Zaś pan Myszkowski jął mówić: zda mi sie, żem też czytał, iż Iulius Caesar, będąc łysym,
rad barzo chadzał w swoim zwyciężnym wieńcu, aby pokrył one łysinę. Ale w tym, jakom
wyszszej powiedział trzeba sobie barzo mądrze postępować, bo częstokroć człowiek chcąc
ominąć jeden dół, wpadnie w drugi, a miasto pochwały przyganę odniesie. Owa jako w tym
nie trzeba wylewać z brzegów, tak w każdej inej rzeczy, która do spólnego życia należy.
Przeto musi człowiek miarę jakąś przystojną chować, chceli obronną ręką ujść zazdrości
ludzkiej, jakoż tej jako najbarziej może uchodzić mu potrzeba. Powiedziało sie też pirwej, aby
dworzanin nie dał sie nigdy znać w żadnej nieprawdzie, tego powtarzać nie trzeba, telko to
przypomnię, iż sie to trefią i prawdziwemu, że go za kłamcę ludzie rozumieją, a to stąd, gdy
rad dziwy, a rzeczy trudne ku wierze chociaż prawdziwe powieda, a przeto nasz Dworzanin
niechaj zaniecha tych prawdziwych powieści, które podobne są do nieprawdy. Już to tam nie-
chaj komu inemu zleci, zwłaszcza kto chce tak być u ludzi wziętym, iżby mu co jedno powie,
wszytkiego wierzono, jako on pan, panie Bojanowski, któremuś w. m. poczekać kazał s wtóra
prawdą, aż byś był w. m. pirwszej uwierzył. W tymże cechu są i owi, którzy poznawszy sie
dziś s tobą, a chcąc sie tym co najbarziej zalecić, będą przysięgać jako na świecie nikogo bar-
ziej nie miłują, a jako zdrowia, garła, majętności, nic sobie dla ciebie nie ważą, i będzie tam
tych fraszek przeciwko rozumowi tak wiele, żeby ich na wołowej skórze nie spisał. Nakoniec,
gdy do rozjechania przydzie, to w płacz taki uderzą, że ten płacz ani mówić, ani pożegnać sie
dopuści. I tym błażeństwem, chcąc sie przedać za zbytnie sprzyjaźliwe, a dobrotliwego serca
kupujemy je więc za wielkie matacze a głupie pochlebce. Ale ktoby wyliczył ty wszytki spro-
sności, które sie w życiu spólnym trefują. Dosyć jest ku temu, co sie powiedziało, tego telko
dołożyć, aby dworzanin umiał sie z każdym zgodzić, każdemu przystosować, s każdym wie-
dzieć o czym mówić, a iżby mu zawdy dostawało rzeczy, a takiej, którejby człowiek każdy
mógł rad słuchać i nią sie ucieszyć, jako chłodnym wiatrem w dzień gorący. Lecz do tego
musi mieć i tę podporę, aby był trefnym w powieści, a umiał rozśmieszyć, pod czas te, s któ-
remi będzie, aby nietelko nie omierzło jego towarzystwo, ale też, aby sie ani przyjadło nigdy.
Mam za to, że mi już J. M. pan Lubelski milczeć dopuści, czego , jeśli J. M. nie uczyni,
tedy moimże własnym wyrokiem każdy z W. M. mnie pokona i osądzi, iżem ja nie jest tym
dobrym Dworzaninem, o którymem teraz mówił; bo nietelko takiej rzeczy, któraby słyszenia
godna, na którąm sie ja jako żyw zebrać nie mógł, ale i tej teraźniejszej nikczemnej już mi nie
staje.
Powiedział tu pan Kostka: Nie życzę tego, ani w. m., ani żadnemu tu, żeby miał zostać w
tym fałszywym mnimaniu o w. m., żebyś w m. niemiał być czystym dworzaninem, bo to, iż
w. m. niechciałbyś dalej mówić, więcej stąd pochodzi, iż sie w. m. zdzierasz z pracej, niż aby
rzeczy dostawać w. m. nie miało. A przeto, aby przy tak czystych ludziech, i w rozmowie tak
osobnej nic nazad nie zostało, uczyń tak w. m. naucz nas, jako trefności używać mamy, o któ-
rejeś w. m. teraz uczynił zmienkę, a pokaż w. m. drogę, którą do tego przyść, aby człowiek,
kiedyby jedno chciał, mógł rozśmieszyć i ucieszyć trefną powieścią drugie, bo mi sie widzi, iż