Nie wiedziaÅ‚a, że pÅ‚acze — cichy szloch z bólu nie pochodzÄ…cego z ciaÅ‚a byÅ‚ oznakÄ… ogromnej udrÄ™ki. ByÅ‚a rozdzierana na dwoje. MiaÅ‚a Å›wiadomość, że jeÅ›li utraci jednÄ… z tych części, jeÅ›li nastÄ…pi separacja, wtedy przegra, a to, co jest prawdziwÄ… Simsa — przestanie istnieć.
Targana bólem dotarÅ‚a do stóp podestu i popatrzyÅ‚a w górÄ™ na tÄ…, która byÅ‚a niÄ… — lub która byÅ‚a kwintesencjÄ… rasy, z której siÄ™ wywodziÅ‚a. RamiÄ™ opadÅ‚o jej bezwÅ‚adnie u boku. Tamta spoglÄ…daÅ‚a w dół, a jej oczy byÅ‚y otwarte, skupione na oczach Simsy, która wydaÅ‚a ostatni żaÅ‚osny szloch i upadÅ‚a bez siÅ‚ u stóp swojego sobowtóra. Walka dobiegÅ‚a koÅ„ca.
Jej ciałem targnęły konwulsje, a z kącika ust spłynęła kropla piany. Wkroczyła w ostatnią fazę obrony, wycofywanie się głęboko do najskrytszych zakamarków własnej osobowości i porzucenie całej reszty na pastwę tej presji, która tak nagle i gwałtownie ją zaatakowała.
Zaatakowała? Nie, nie było w tym chęci dręczenia, zawładnięcia, nie było…
Dziewczyna leżała teraz spokojnie. Raz tylko westchnęła i obróciła troszeczkę głowę tak, aby jej oczy mogły nadal napotykać oczy tej drugiej. Bariery w jej umyśle osłabły, ustąpiły. Była jak ktoś, kto spędził całe życie w więzieniu i nagle został wypuszczony na bezkresne pola pod gołym niebem. Ta właśnie wolność była początkowo sama w sobie bólem, gdyż niosła ze sobą bardziej przytłaczający lęk.
Jej usta ułożyły się w słowa wymówki pod adresem mocy… mocy… jakich mocy? Teraz była jedna Simsa. Jej ciałem szarpały bóle porodowe, podczas gdy jej umysł i dusza formowały tę drugą, która miała przyjść na świat. Nie mogła zrozumieć, próbowała uciec od aktu rodzenia, lecz nie było odwrotu.
Po jakimś czasie ból minął. Ostatnie szańce jej oporu zostały zdobyte. Leżała wyczerpana: ofiara, męczennica. To, co zostało z dawnej Simsy krzyczało głośno, że to śmierć… koniec… Ponownie, niczym ciemna chmura, opadł ją strach.
Przez to przerażenie przebijało coś jeszcze, coś czystego, jasnego, wolnego… Podniosła się na kolana, usiłując złapać rękoma krawędź podestu. Była taka słaba, taka młoda i nowa, a to było…
Zebrała wszystkie siły, podciągnęła się i stanęła na nogi.
Wciąż musiała się przytrzymywać, ponieważ miała wrażenie, że świat jest przechylony, a ona sama za chwilę zawiruje pomiędzy gwiazdami… wielkimi słońcami… planetami…
Również w jej głowie wirowało, jakby wspomnienie nakładało się na wspomnienie, choć żadne nie było wyraźne. Czuła, że jest maltretowana, aż jej duch stał się jednym wielkim bólem, jakby była niewolnicą chłostaną przez kogoś dla przyjemności. To nie jej wspomnienia! Ona nigdy nie spacerowała między gwiazdami, nie dzierżyła władzy w swych dwóch rękach i nie rządziła światem, aby wreszcie utracić to panowanie na skutek perfidii czasu!
Była młoda, a to był początek, nie koniec.
Kiedy uczepiła się tej myśli, wspomnienia stały się mniej intensywne, bardziej mgliste, aż w końcu odeszły. Tylko raz po raz pojawiał się w mgnieniu oka pojedynczy, zamazany obraz, który natychmiast znikał.
Jak ktoś nowonarodzony wciąż wpatrywała się w tę drugą, błagając milcząco o pociechę i pomoc.
Jej rÄ™ce przesunęły siÄ™ po ciele zdzierajÄ…c ubranie — zewnÄ™trznÄ… skorupÄ™ z nowo narodzonej. Potem stanęła wolna od przeszÅ‚oÅ›ci — krótkiej i ponurej, a także od wiÄ™kszej części dÅ‚uższej przeszÅ‚oÅ›ci — tej wzbudzajÄ…cej grozÄ™. SiÄ™gnęła wyżej. Czubki jej palców dotknęły koÅ„ca trzymanej przez tamtÄ… różdżki, tego berÅ‚a wÅ‚adzy i triumfu.
Pod wpÅ‚ywem dotyku różdżka zachybotaÅ‚a, przechyliÅ‚a siÄ™ i zsunęła prosto w jej objÄ™cia. Ledwie jÄ… pochwyciÅ‚a, a nastÄ…piÅ‚a w niej gwaÅ‚towna zmiana. Ona, która przedtem byÅ‚a tÄ… drugÄ…, a teraz tylko Å‚upinÄ…, zniknęła. Tak jak zniknęłaby Å‚upina, gdyby odciÄ…gniÄ™to z niej siÅ‚Ä™ trzymajÄ…cÄ… razem obie jej połówki. To. co przedtem wydawaÅ‚o siÄ™ żywÄ… kobietÄ…, staÅ‚o się… posÄ…giem, pozostawiajÄ…c po sobie jedynie to, co pochodziÅ‚o z tego Å›wiata — zewnÄ™trznÄ… powÅ‚okę…
Jak ktoÅ›, kto robiÅ‚ to już wielokrotnie, Simsa siÄ™gnęła pewnie po to, co wedÅ‚ug prawa jej siÄ™ należaÅ‚o — opaskÄ™ z klejnotów i Å‚aÅ„cuch koronacyjny. WkÅ‚adajÄ…c je na siebie trzymaÅ‚a wysoko gÅ‚owÄ™. Być może byÅ‚a SimsÄ… z Prawdziwej Matki, lecz również byÅ‚a CórkÄ…, która przejęła jej dziedzictwo!
Odwróciła się, żeby popatrzeć na drogę, którą przyszła. Nie będzie tam teraz dla niej barier. Żałosne chrząkanie u stóp zwróciło jej uwagę na Zass. Simsa przyklęknęła na jedno kolano, z grymasem obrzydzenia odpychając na bok ściągnięte z siebie, zszargane ubranie. Wyciągnęła rękę, a zorsal podszedł do niej powłócząc skrzydłem.
Simsa dotknęła źle zrośniętego skrzydła berłem władzy, przeciągnęła nim po jego powierzchni. Połowicznie wyleczone w sadzawce skrzydło teraz zupełnie się wyprostowało, a Zass powachlowała nim zamaszyście z chrapliwym pohukiwaniem.
Moc przetrwała!
Na chwilÄ™ znów wpadÅ‚a w mÅ‚yn sprzecznych wspomnieÅ„. PotarÅ‚a rÄ™kÄ… czoÅ‚o. Nie, nie wolno jej teraz przepychać siÄ™ na siÅ‚Ä™ przez to, co niÄ… zawÅ‚adnęło. Wszystko siÄ™ uÅ‚oży — musi tylko poczekać. Czekać i dziaÅ‚ać, kiedy bÄ™dzie wiedziaÅ‚a, że akcja zostaÅ‚a przygotowana. NależaÅ‚o uzbroić siÄ™ w cierpliwość i czekać stosownej chwili: nadejdzie to, co byÅ‚o potrzebne, aby jÄ… wypeÅ‚nić, wykarmić.
UÅ›miechnęła siÄ™ przyciskajÄ…c berÅ‚o miÄ™dzy piersiami. Nie, nie byÅ‚a tÄ…, która tu czekaÅ‚a przez caÅ‚y ten czas, lecz w jej żyÅ‚ach pÅ‚ynęła ta sama krew, byÅ‚a córkÄ… wyrzuconÄ… w górÄ™ z upÅ‚ywu wieku tego Å›wiata — być może przypadkiem — być może w wyniku jakiegoÅ› planu z zamierzchÅ‚ej przeszÅ‚oÅ›ci. Wezwano jÄ… w to miejsce, a teraz bÄ™dzie podróżować dalej, zwracajÄ…c to, co miaÅ‚a w sobie, aby raz jeszcze staÅ‚o siÄ™ udziaÅ‚em ludzi i Å›wiatów.