Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Był teraz szczęśliwym właścicielem kilku nowiutkich garniturów, po mistrzowsku skrojonych i wywatowanych, żeby wyprostować i poszerzyć jego spadziste ramiona, miał świeżo ostrzyżone i wysuszone włosy, a wkrótce, jeśli tylko poćwiczy, będzie rozluźnionym mówcą z leciutkim południowym akcentem.
To ostatnie było najtrudniejsze do osiągnięcia.
- O, Boże - wymamrotał po wysłuchaniu taśmy z własnym, elektronicznie zmienionym głosem. - Nadałaś mi południowy akcent.
- Tylko trochę. I wyłącznie dlatego, że osiemdziesiąt procent twojego stanu - obszar na południe od Chesapeake i Delaware Canal - jest z punktu widzenia demografii tak samo południowy jak nadbrzeżna część Wirginii.
- Oczywiście, ale z tego punktu widzenia ziemie na północ od kanału przypominają Nowy Jork. A tak się składa, że pochodzę z północy. Podobnie, jeśli mogę dodać, jak większość naszej populacji.
- Masz oczywiście rację, ale powiedz mi, gdzie, twoim zdaniem, spotkasz się z największą niechęcią?
- Na południe od kanału - przyznał z westchnieniem, sięgnął po kasety z nauką akcentu i schował je do teczki.
- Pewnie - odpowiedział Doug na pytanie Meredith, gdy krawiec w końcu wyszedł ze służalczym ukłonem. - Co chcesz wiedzieć o Cam?
- Słyszałam, że jej rodzice umarli, kiedy była zupełnie mała?
- To prawda. - Obrócił się bokiem, żeby ocenić swój nowy profil w lustrze. - Pojechali na Filipiny jako misjonarze, kiedy była dzieckiem. Babcia miała ją wziąć do siebie na ten rok. Ale w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmym roku wybuchło powstanie muzułmańskie i zmasakrowano jakąś setkę obcokrajowców, w tym jej rodziców.
- To straszne - powiedziała Meredith z szeroko otwartymi oczami. - Ale jakimi byli misjonarzami?
- Hmm? - spojrzał na nią. - Szczerze mówiąc, nie jestem pewien.
Szybko podniosła rękę.
- Jedna rada. Nigdy nie używaj wyrażenia: „Szczerze mówiąc”. To sugeruje, że wszystko, co wcześniej mówiłeś, szczere nie było.
Odszedł od lustra z samokrytycznym chichotem.
- Rozumiem, o co ci chodzi.
- Jak się nazywała jej babka?
- Chwileczkę. - Zdjął nową marynarkę i powiesił ją obok pozostałych na wieszaku. - Chyba Smith. Tak, na pewno. To matka jej ojca.
- Kiedy umarła?
- Kiedy Cam miała siedemnaście lub osiemnaście lat. Co ciekawe - włożył marynarkę, w której przyszedł - Cam nigdy nie chodziła do szkoły. Babcia uczyła ją w domu. Musiała się mocno postarać, aby przyjęli ją do college’u bez świadectwa ze szkoły średniej.
- A jak zapłaciła za studia?
- Po babci odziedziczyła niewielki spadek, a cała reszta to pożyczki, stypendia i dochody z pracy. To naprawdę jak historia Horatio Algera, prawda? Osierocona dziewczyna samotnie walczy, żeby sobie poradzić w życiu.
- Rzeczywiście - zgodziła się Meredith.
Drzwi sali konferencyjnej otworzyły się. Spojrzała z irytacją na starszego mężczyznę, który przez nie wszedł. Richard Portwell, założyciel firmy, choć w zasadzie przeszedł na emeryturę, wciąż nominalnie był jej szefem.
- Cześć, Meredith - powiedział ze swoją ulubioną profesorską manierą, która stanowiła jego ulubiony sposób wypowiedzi. Miał na sobie znoszone ubranie z tweedu, w ręku trzymał niezapaloną fajkę.
- Pomyślałem, że wpadnę i przywitam się z naszym najnowszym kandydatem.
Meredith zamknęła usta.
- Richard Portwell, Doug Alexander.
- Miło mi pana poznać - powiedział Doug, wyciągając dłoń i szczerząc zęby.
Próbowała dać mu znak, żeby się nie wysilał. Portwell wciąż posiadał znaczącą większość udziałów w firmie, ale nieprzypadkowo nie miał ważnego kandydata od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego roku, to jest, odkąd przyszedł mu do głowy ostatni oryginalny pomysł. Jego jedyną funkcją wydawało się publicznie wyrażanie zaniepokojenia etyką współczesnych wyborów, podczas gdy prywatnie ściągał lwią część zysków, jakie na tym zarabiali.
- Słyszałem o panu dużo dobrego - rzekł Portwell, wymachując fajką. - Dużo dobrego.
- Tak, i jest także w dobrych rękach, Richardzie - stwierdziła uszczypliwie.
- Ona jest najlepsza, wiesz? - powiedział do Douga, machając fajką w jej kierunku.
- Wiem.
- W zasadzie Doug właśnie wychodził, Richardzie. Spotyka się na lunchu z senatorem Ramsayem.
- Z Ashem? Och, przekaż mu ode mnie pozdrowienia.
- Przekażę.
- Miło było poznać...
Portwell zawahał się i Meredith przyszły do głowy dwie przerażające myśli - jedna, że zapomniał nazwiska Douga i druga, że chciał powiedzieć: „Mój dobry człowieku”.
- ... Życzę ci dobrej walki - powiedział zamiast tego. - Do boju, drodzy przyjaciele! No nie?
Meredith oniemiała. To jeszcze gorsze niż się obawiała.
- Na czym stanęliśmy? - zapytała, gdy Portwell w końcu wyszedł. - A tak, Campbell. Powiedz mi, czy myślicie o dzieciach?
Doug cofnął się i zaśmiał.
- Pobraliśmy się dopiero miesiąc temu. To trochę za wcześnie, żeby rozmawiać o dzieciach, nie sądzisz?
Meredith chrząknęła z aprobatą idąc przez pokój w stronę telefonu.