— Och, panno Oliver, nastąpią teraz tygodnie i miesiące, podczas których nie dowiemy się, czy Jim żyje, czy umarł. Może nigdy się o tym nie dowiemy. Ja… ja tego nie przeżyję… Nie będę mogła. Walter, a teraz Jim. Przyśpieszy to śmierć naszej mamy. Niech pani spojrzy na jej twarz, panno Oliver. A Florka, biedna Florka, jak ona to zniesie?
Gertruda zadrżała mimo woli. Spojrzała na obrazek, wiszący nad biurkiem Rilli, i nagle znienawidziła uśmiech Mony Lizy.
„Czyż ta twarz zawsze będzie uśmiechnięta?” — pomyślała ze złością.
Rzekła jednak łagodnie:
— Nie, nie przyśpieszy to śmierci twej matki. Matka twoja jest dzielna. Ponadto nie wierzy— w to, żeby Jim miał umrzeć. Pociesza się jeszcze nadzieją i my wszyscy powinniśmy brać z niej przykład. Flora na pewno to zrobi.
— Ja nie mogę — jęczała Rilla. — Jim był ranny, więc jakąż możemy mieć nadzieję? Jeżeli nawet Niemcy zabrali go do niewoli, to wiemy, jak się obchodzą z rannymi jeńcami. Chciałabym i ja mieć nadzieję, panno Oliver. Lecz nadzieja wszelka widocznie w duszy mojej zagasła. Nie mogę mieć nadziei bez przyczyny, a przyczyna żadna nie istnieje.
Gdy panna Oliver odeszła do swego pokoju, a Rilla położyła się do łóżka, zanosząc modły do Boga: o odrobinę siły, do sypialni jej wsunęła się Zuzanna i usiadła przy niej.
— Rillo, nie martw się, kochanie. Mały Jim nie umarł.
— Skąd możesz wiedzieć o tym, Zuzanno?
— Wiem. Posłuchaj. Gdy dziś rano nadeszła ta wiadomość, pomyślałam od razu o Wtorku. Wieczorem, gdy tylko pozmywałam po kolacji i wyjęłam chleb z pieca, pobiegłam zaraz na stację. Wtorek, jak zwykle, cierpliwie czekał na wieczorny pociąg. Zrozum, Rillo, że ten atak na okopy miał miejsce przed czterema dniami, czyli w zeszły poniedziałek. Zwróciłam się zaraz do zawiadowcy z zapytaniem: „Niech mi pan powie, czy ten pies nie wył przypadkiem w poniedziałek w nocy?” Zawiadowca zamyślił się na chwilę, po czym odparł: „Nie, był zupełnie spokojny”. „Jest pan pewny?.— zapytałam. — Bo bardzo dużo od tego zależy!” „Jestem najzupełniej pewny — odpowiedział. — Nie spałem przez całą noc poniedziałkową, bo matka moja była chora. Słyszałbym wycie psa, tym bardziej że drzwi naszego mieszkania były otwarte, a buda tego psa mieści się w pobliżu”. Powtarzam ci, Rillo, słowa tego człowieka. Pamiętasz, jak Wtorek wył owej nocy, kiedy odbywała się bitwa pod Courcelette? A przecież nie był tak przywiązany do Waltera, jak do Jima. Jeżeli tak wył po śmierci Waltera, to przypuszczasz, że spałby spokojnie w budzie, gdyby Jim został zabity? Nie, Rillo, mały Jim żyje, mogę ci zaręczyć. Wtorek na pewno by wiedział, a tymczasem spokojnie czeka powrotu swego pana.
Było to absurdalne, irracjonalne i niemożliwe. Lecz Rilla uwierzyła. Uwierzyła również pani Blythe; i doktor, aczkolwiek uśmiechał się niepewnie. I do serc wszystkich mieszkańców Złotego Brzegu wniknęła nowa nadzieja tylko dlatego, że mały pies na stacji w Glen z niezachwianą wiarą czekał wciąż powrotu swego pana. Wszyscy uwierzyli w przeczucie wiernego Wtorka.
XXVII. Odpływ nadchodzi
Szukacie, panie, jakiejś nowej gwiazdy? — zapytał pan Meredith, zbliżając się do panny Oliver i Rilli, które stały w ogródku, wpatrzone w niebo.
— Tak, znalazłyśmy ją. Proszę spojrzeć, świeci ona nad wierzchołkiem najwyższej jodły.
— Przyjemnie jest patrzeć na coś, co istniało również przed trzema tysiącami lat, nieprawdaż? — zagadnęła Rilla. — Astronomowie twierdzą, że z ukazaniem się nowej gwiazdy następuje jakaś zmiana na dobre. Odnalezienie tej gwiazdy napawa mnie nową nadzieją — dodała z zatamowanym oddechem.
— Nawet to zdarzenie nie może nic zmienić w ustroju świata, nie może zmienić faktu, że Niemcy wciąż zbliżają się do Paryża — dorzuciła Gertruda niechętnie.
— Chciałbym być astronomem — rzekł pan Meredith w zamyśleniu, spoglądając na gwiazdę.
— Tak, to musi być niezwykła przyjemność — przyznała panna Oliver — przyjemność nieziemska. Chciałabym mieć jakiegoś astronoma w gronie moich przyjaciół.
— Opowiadaliby wtedy pani plotki ze świata niebieskiego — zaśmiała się Rilla.
— Ciekaw jestem, czy astronomowie interesują się także sprawami ziemskimi? — zagadnął doktor. — Prawdopodobnie ci, którzy studiują kanały na Marsie, nie mają zupełnie pojęcia o tym, co się dzieje na froncie zachodnim.
— Czytałem kiedyś — rzekł pan Meredith — że Ernest Renan pisał jedną ze swych książek podczas oblężenia Paryża w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym i „radował się ogromnie tym, iż książka mu się udaje”. Takiego należy tylko nazwać filozofem.
— Ja również czytałam — wtrąciła panna Oliver — że na krótko przed śmiercią twierdził, iż żałuje życia tylko dlatego, że chciałby zobaczyć, co ten „niezwykle interesujący młodzieniec, cesarz niemiecki” będzie robił w życiu. Gdyby Ernest Renan żył dzisiaj i widział, co ten interesujący młodzieniec zrobił dla ukochanej jego Francji, nie mówiąc już o całym świecie, wątpię, czy posiadałby taki spokój ducha, jak w roku osiemset siedemdziesiątym.
„Ciekawa jestem, gdzie Jim jest dzisiaj” — pomyślała Rilla, nawiedzona nagłym wspomnieniem.