Ludzi przysyłam nieskąpo i oficyjerów doświadczonych, ale prym we wszystkim oddawajcie panu Snitce i do kompanii go przypuszczajcie, bo to jest bene natus i posesjonat, i towarzysz; a Mellechowicz dobry żołnierz, ale Bóg wie kto. Który by też w żadnej innej chorągwi, jak u Lipków, oficyjerem nie mógł zostać, bo łatwie by każdemu przyszło imparitatem mu zadać. Ściskam cię z całej mo-cy, rączuchny i nożyny ci całuję. Fortalicję wzniosłem z okrąglaków setną; kominy okrutne.
Dla nas kilka izb w osobnym domie. Żywicą wszędy pachnie i świerszczów siła nalazło, które jak wieczorem poczną grać, to aż psi się ze snu zrywają. Żeby trochę grochowin, prędko by się ich można pozbyć, ale chyba ty każesz nimi wozy wymościć. Szyb znikąd; mecherami okna zasłaniamy; natomiast pan Białogłowski ma w swojej komendzie, między dragonami, szklarza. Szkła możesz w Kamieńcu u Ormian dostać, jeno, na Boga, ostrożnie wieźć; żeby się nie potłukło. Komnatkę twoją kazałem kilimkami obić i zacnie się prezentuje. Zbójów, cośmy ich w jarach uszyckich przyłapili, kazałem już dziewiętnastu powiesić, a nim przyje-dziesz, do pół kopy dociągnę. Pan Snitko opowie ci, jak tu żyjemy. Bogu i Najświętszej. Pannie cię polecam, duszo ty moja myłeńkaja.”
Basia po przeczytaniu listu oddała go panu Zagłobie, który przejrzawszy pismo, zaraz po-czął panu Snitce większe honory czynić, nie tak wielkie jednak, aby ów nie miał się spo-strzec, iż ze znamienitszym wojownikiem i większym personatem rozmawia, który przez łaskawość tylko do poufałości go przypuszcza. Zresztą pan Snitko był to żołnierz dobrodusz-ny, wesół, a służbista wielki, bo mu wiek życia w szeregach upłynął. Dla Wołodyjowskiego miał cześć wielką, a wobec sławy pana Zagłoby czuł się małym i nie myślał się nadstawiać.
Mellechowicza przy czytaniu listu nie było, gdyż oddawszy go wyszedł zaraz niby na ludzi spojrzeć, a w gruncie rzeczy z obawy, by mu do czeladnej odejść nie kazano.
Zagłoba miał jednak czas przypatrzyć mu się i mając świeżo w głowie słowa Wołodyjowskiego, rzekł do Snitki:
– Radziśmy waćpanu! Proszę!... Pan Snitko... znałem!... znałem!... herbu Miesiąc Zatajony! Proszę! godny klejnot... Ale ten Tatar, jakże mu tam na przezwisko?
– Mellechowicz.
– Ale ten Mellechowicz wilkiem jakoś patrzy. Pisze Michał, że to człek niepewnego pochodzenia, co i dziwna, bo wszyscy nasi Tatarzy szlachta, choć bisurmanie. Na Litwie widziałem całe wsie przez nich zamieszkałe. Tam ich zowią Lipkami, a tutejsi Czeremisów noszą miano. Długi czas wiernie służyli Rzeczypospolitej, za chleb się jej wywdzięczając, ale już za czasów inkursji chłopskiej wielu ich do Chmielnickiego poszło, a teraz, słyszę, poczynają się z ordą obwąchiwać... Ten Mellechowicz wilkiem patrzy... Dawnoż pan Wołodyjowski jego zna?
111
– Z czasów ostatniej wyprawy – odrzekł pan Snitko zasuwając nogi pod stołek – gdyśmy z panem Sobieskim, przeciw Doroszeńce i ordzie czyniąc, Ukrainę przejechali.
– Z czasów ostatniej wyprawy! Nie mogłem w niej udziału brać, bo mi pan Sobieski inną funkcją powierzył, choć później tęskno mu beze mnie było... A waszmości klejnot Miesiąc Zatajony? proszę!... Skądże on jest, ten Mellechowicz?
– Powiada się Tatarem litewskim, ale to dziw, że go żaden z Tatarów litewskich poprzednio nie znał, choć właśnie w ich chorągwi służy.. Ex quo wieści o jego niepewnym pochodze-niu, którym jego dość górne maniery przeszkodzić nie zdołały. Żołnierz zresztą wielki, choć małomówny. Pod Bracławiem i pod Kalnikiem siła posług oddał; dla których go pan hetman setnikiem mianował, mimo że był w całej chorągwi wiekiem najmłodszy. Lipkowie wielce go miłują, ale między nami miru nie ma – a czemu? bo człek ponury i, jak słusznie wasza mość zauważył, wilkiem patrzy.
– Jeśli to żołnierz wielki i krew przelewał – ozwała się Basia – godzi się go do kompanii przypuścić, czego też mi pan mój małżonek w liście nie broni.
Tu zwróciła się do pana Snitki:
– Waszmość pozwolisz?
– Sługa pani pułkownikowej dorodziejki! – zawołał pan Snitko.
Basia znikła za drzwiami, a pan Zagłoba odsapnął i spytał pana Snitkę:
– No, a jakże się waści pani pułkownikowa udała? Stary żołnierz, zamiast odpowiedzieć, wsadził pięści w oczy i przechyliwszy się w krześle, jął powtarzać: