— Nie zadajemy tu tego pytania. Jednak odpowiedz na moje: Jak się tu dostałaś i dlaczego? — wiedział
jaka będzie odpowiedź, ale mówił, żeby wyolbrzymić swoją złość. Złość wynikającą ze strachu, że ona znalazła się tak blisko niebezpieczeństwa, choć raz już ledwie ją uratował.
— Przybyłam tu z moim kuzynem Oplukiem — odpowiedziała zdecydowanie
— gdy ten dołączył do obrońców Uhaio. Przyjechałam, żeby być blisko mojego męża, gdy będzie mnie potrzebował. Bogowie wiedzą, że nie miałam sposobu
zapytać, czy on mnie potrzebuje!
— Zarozinio, kocham cię, więc uwierz mi, że gdybym miał jakiekolwiek wy-
tłumaczenie, byłbym teraz z tobą w Karlaak. Ale nie mam, znasz moją rolę i mój los, i moją zgubę. Przynosisz ze sobą smutek, nie pomoc. Jeżeli to wszystko za-kończy się pomyślnie, połączymy się ponownie w szczęściu, a nie w smutku jak teraz!
Podszedł do niej i wziął ją w ramiona.
— Och, Zarozinio, nigdy nie powinniśmy byli się spotkać ani pobrać. W czasach takich jak te możemy się tylko ranić. Nasze szczęście było tak krótkie. . .
— Jeżeli tak ma być, to będę cię ranić — powiedziała cicho. — Ale jeżeli ma być inaczej, to jestem tu, żeby cię wspomóc.
— To są kochane słowa, moja pani — Elryk westchnął. — Ale teraz nie jest
czas miłości. Odłożyłem miłość na później. Spróbuj uczynić podobnie i w ten sposób unikniemy zbędnych kłopotów.
Bez złości odsunęła się od niego i z ironicznym uśmiechem wskazała na łóżko, gdzie leżał Czarny Miecz.
— Widzę, że twój kochanek wciąż dzieli z tobą łoże — rzekła. — I nigdy
więcej nie rozstaniesz się z nim, ponieważ Pan z Nihrain dał ci powód, żebyś go miał na zawsze przy sobie. Przeznaczenie, czy o to chodzi? Przeznaczenie!
Ach, jakich to czynów ludzie dokonywali w imię Przeznaczenia. Ale co to jest Przeznaczenie, Elryku? Czy możesz mi odpowiedzieć?
— Jako że zadałaś to pytanie w gniewie — Melnibonéanin pokręcił głową —
nie będę nawet próbował.
— Och, Elryku! — wybuchnęła nagle. — Podróżowałam wiele dni, żeby cię
zobaczyć. Myślałam, że sprawię ci radość. A teraz mówisz do mnie ze złością!
— Ze strachem — odparł. — To strach, nie złość. Lękam się o ciebie, jak
i o przyszłość całego świata! Proszę, odprowadź mnie na statek jutro rano, a potem jak najspieszniej wracaj do Karlaak.
— Jak sobie życzysz — powiedziała i zniknęła w niewielkim pokoju przyle-
gającym do komnaty Elryka.
Rozdział 3
Mówimy tylko o porażce! — zagrzmiał Kargan z Purpurowych Miast, waląc
pięścią w stół. Na jego twarzy malowała się furia.
Świt zastał kilku dowódców, którzy pomimo zmęczenia zostali w komnacie
spotkań. Kargan, Moonglum, Dyvim Slonn i okrągłolicy Dralab z Tarkesh naradzali się nad taktyką.
— Mówimy o porażce, Karganie, bo musimy być przygotowani na taką ewen-
tualność — odpowiedział Elryk. — Jest ona zresztą bardzo prawdopodobna, zgadza się? Jeżeli przegrana będzie nieunikniona, musimy ewakuować się, oszczę-
dzając siły na przyszłość. Nie będziemy w stanie odeprzeć następnego zmasowanego ataku, więc musimy użyć naszej wiedzy, znajomości terenu, wiatrów i prą-
dów morskich, żeby napadać na wroga z zasadzki. Może w ten sposób obniżymy morale ich armii i położymy trupem więcej żołnierzy.
— Racja, rozumiem o co ci chodzi — wymamrotał Kargan niechętnie, najwy-
raźniej zaniepokojony tą rozmową. Gdy bitwę przegrają, padnie również Wyspa Purpurowych Miast, bastion stojący na straży Ilmiory i Vilmiru.
Moonglum zmienił pozycję i dorzucił z ironią: