Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Sądziłem, że może Hezus zechce pójść do baru FOP–u na piwko — odparł Charley.
Charley zaczął używać hiszpańskiej wymowy imienia Martineza ze względu na swoją matkę, pobożną irlandzką katoliczkę, która czuła się wyraźnie nieswojo, gdy musiała nazywać partnera swojego syna Jezusem.
— Pewnie, dlaczego nie? — zgodził się Martinez. Właściwie w ogóle nie miał ochoty iść z Charleyem do baru FOP–u, nie potrafił jednak odmówić, skoro przyjaciel czekał na niego na posterunku od ponad godziny. — Daj mi minutkę na zmianę ubrania.
Martinez pocieszał się myślą, że postępuje przyzwoicie. W końcu po południu Charley zaoferował się zawieźć go do pracy, gdy odkrył, że ford dawnego partnera jest w warsztacie — po raz kolejny — z powodu piszczących hamulców, a teraz czekał dobrą godzinę, żeby go odwieźć do domu. Jeśli chciał się napić piwa, pójdą zatem we dwóch na piwo.
Pięć minut później Martinez wyszedł z szatni po cywilnemu. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę, granatowe spodnie i jasnobrązową kurtkę ze skóry. Na szyi zawiesił sobie łańcuch z czternastokaratowego złota, a na łańcuchu — drążek, który facet ze sklepu jubilerskiego określił jako medalion słońca Inków. Odznakę Hezus trzymał w kieszeni, a rewolwer — identyczny Undercover Special — w kaburze podramiennej. Wypróbował kaburę „naleśnik” i nie zdecydował się na nią. Może nie miał wystarczająco szerokich bioder, może powód był inny. Tak czy owak, zawsze odnosił wrażenie, że kabura zaraz mu się zsunie.
Mimo nocnej pory parking budynku FOP–u, położony niedaleko North Broad Street w centrum Filadelfii, był prawie całkowicie zapełniony. Mniej więcej jedna czwarta funkcjonariuszy departamentu policji, którzy kończyli zmianę o północy, odczuwała po pracy pragnienie. Policjanci są najszczęśliwsi w towarzystwie innych policjantów, toteż do odwiedzin w barze FOP–u mało kogo trzeba było namawiać.
Martinez zszedł za dawnym partnerem schodami prowadzącymi z ulicy do piwnicy baru i zdziwił się, że Charley wybrał stolik pod ścianą. Zwykle McFadden lubił siadać przy barze, twierdził bowiem, że w ten sposób lepiej widzi otoczenie, mając oczywiście na myśli kobiety.
— Zostań przy stole — polecił i poszedł do baru. Wrócił z dwiema butelkami piwa marki Ortlieb’s i ogromną miską prażonej kukurydzy. Martinez mniej więcej rok temu zainteresował się zdrową żywnością i był przekonany, że prażona kukurydza i dziesiątki innych produktów, które jadał Charley, to niezdrowe świństwa.
— Zamierzasz zjeść całą zawartość tej cholernej miski?!
— Możesz wziąć trochę — odciął się Charley. — Czytałem w gazecie, że właśnie uznano prażoną kukurydzę za równie zdrową jak kiełki pszenicy.
— Naprawdę? — spytał Martinez i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że przyjaciel kpi sobie z niego w żywe oczy.
— Tak, w artykule napisano, że popcorn jest prawie tak samo zdrowy jak frytki bez ketchupu. Ma się rozumieć, nie ma porównania z frytkami i ketchupem!
— Bzdura!
— Oszukałem cię, co? — spytał Charley z zadowoleniem.
— Śmiej się ze mnie, ile chcesz. Jedzenie tych wszystkich śmieci zemści się na tobie prędzej czy później.
— Opowiedz mi o Paynie — McFadden zmienił nagle temat.
— Dowiedziałeś się już o tym, co? — odparował Martinez i zarechotał.
— No dowiedziałem się — przyznał Charley nieco prowokacyjnym tonem.
— No cóż, to było naprawdę całkiem zabawne…
— Zabawne?! — upewnił się McFadden. — Uważasz, że to było zabawne?!
— Tak, Charley, tak właśnie uważam. Całkiem zabawne.
— Hmm, a ja myślę, stary, że to było zasrane!
— O czym, u diabła, mówisz?
— A ty?
— Ja o scence, w której sierżant DeBenedito powalił ubranego w smoking Payne’a na dachu parkingu.
— O tym akurat nie słyszałem — mruknął McFadden.
— Było tak. DeBenedito i ja odebraliśmy zgłoszenie o strzelaninie na dachu parkingu Penn Services. Sierżant wysadził mnie z wozu piętro przed dachem i kazał wejść po schodach. Kiedy dotarłem na górę, DeBenedito stał nad twoim kumplem, Payne’em. Dzieciak leżał rozciągnięty na podłodze. „Powiedz mu, że jestem policjantem, Martinez!” — wrzasnął Payne na mój widok. Więc potwierdziłem i sierżant pozwolił mu wstać. Wydawało mi się to zabawne. Jeśli ciebie nie bawi, spadaj…
— Nie wiedziałem o tej akcji — powtórzył Charley nieco zmieszany. — Mówiłem o twoim kumplu, sierżancie Dolanie, który przejął Payne’a i jego dziewczynę, zawiózł ich do antynarkotykowego i przeszukał auto chłopaka.
— A o tym akurat ja nic nie słyszałem — odburknął Martinez.
— Pieprzysz!
— Nie. Jesteś pewien, że coś takiego naprawdę się zdarzyło?
— Jasne, że tak.
— No cóż, wiem jedynie, że Payne zjawił się na miejscu zbrodni, wiesz, tam gdzie zastrzelono tego młodego policjanta. Przyjechał jaguarem inspektora Wohla, a później Wohl kazał nam odwieźć dzieciaka do domu. To jeden z powodów, dla których tak późno zakończyliśmy zmianę. Gdyby Dolan zabrał Payne’a do antynarkotykowego, chłopak siedziałby teraz w areszcie centralnym. Przecież Dolan nigdy się nie myli.
— Tak, pamiętam, uważasz go za geniusza.