- Nie wiem.
- Nie wie pani dlatego, że...
- Uciekł - przerwała mu. - Znowu.
- Nie pierwszy raz?
Szklistym wzrokiem wpatrzyła się w ścianę.
- Być może Billy Lee nie znajduje tu pocieszenia - powiedziała cicho. - Może ten pokój przypomina mu, jak powinno być. - Stanęła twarzą do Myrona. - Kiedy widział go pan ostatnio? Próbował sobie przypomnieć.
- Dawno.
- Jak to?
- Nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Wskazała ścianę.
- To pan? Tam, na drugim planie?
- Tak.
- Billy mówił mi o panu.
- Naprawdę?
- Że jest pan agentem sportowym. Agentem Clu, jeśli się nie mylę.
- Tak.
- Pozostał pan jego przyjacielem?
- Tak.
Skinęła głową, jakby to tłumaczyło wszystko.
- Dlaczego pan szuka mojego syna, Myron? Nie za bardzo wiedział, jak jej to wyjaśnić.
- Słyszała pani o śmierci Clu? - spytał.
- Oczywiście. Biedny chłopak. Zagubiona dusza. Pod wieloma względami jak Billy Lee. Chyba właśnie to ich do siebie zbliżyło.
- Widziała go pani ostatnio?
- Dlaczego pan o to pyta? Powiedziałeś A, to musisz powiedzieć B.
- Próbuję się dowiedzieć, kto go zabił. Zesztywniała, jak gdyby jego słowa poraziły ją słabym prądem.
- Myśli pan, że Billy Lee miał z tym coś wspólnego? - spytała.
- Nie, skądże - zaprzeczył, ale tuż po wypowiedzeniu tych słów zaczął się zastanawiać. Clu ginie, jego zabójca ucieka... Kolejny powód do uzasadnionych wątpliwości. - Wiem, że blisko się przyjaźnili. Pomyślałem, że a nuż Billy Lee mi pomoże.
Patrząca na dwóch baseballistów stojących przed siedzibą Psi U, pani Palms wyciągnęła rękę, jak gdyby chciała pogłaskać syna po twarzy. Lecz ją cofnęła.
- Przystojny był z niego chłopak, prawda?
- Tak.
- Dziewczyny... Wszystkie kochały mojego Billy'ego Lee.
- Miał powodzenie jak nikt.
Uśmiechnęła się, cały czas wpatrując się w zdjęcie. Myron poczuł się nieswojo. Pamiętał odcinek Strefy mroku, w którym starzejąca się królowa ekranu ucieka od rzeczywistości w rzeczywistość swojego dawnego filmu. Zdaje się, że pani Palms marzyła o tym samym. W końcu oderwała oczy od syna.
- Clu wpadł parę tygodni temu.
- A konkretnie?
- Dziwne.
- Co?
- O to samo spytała mnie policja.
- Byli u pani?
- Oczywiście.
Z pewnością sprawdzili billingi telefoniczne. Albo sprowadził ich tu inny trop.
- Odpowiem panu to co im. Nie umiem sprecyzować.
- Wie pani, czego chciał Clu?
- Przyjechał do Billy'ego Lee.
- Billy Lee tu był?
- Tak.
- A więc mieszka tutaj?
- Sporadycznie. W ostatnich latach nie wiodło się mojemu synowi. Pani Palms zamilkła.
- Nie chcę być wścibski - zaczął Myron - ale...
- Co się stało? - dokończyła za niego. - Doigrał się. Alkohol, narkotyki, kobiety. Był jakiś czas na odwyku. Zna pan Rockwell?
- Nie, proszę pani.
- To prywatna klinika. Niespełna dwa miesiące temu zakończył tam czwartą kurację. Niestety, nie zerwał z nałogiem. Kiedy jesteś na studiach albo przed trzydziestką, możesz z tego wyjść. Jeżeli jesteś gwiazdą i ludzie przejmują się tobą, może ci się upiec. Billy Lee nie był dość dobry, żeby zostać gwiazdorem. Nie miał nikogo, kto by go ratował. Tylko mnie. A mnie brakuje siły.
Myron przełknął ślinę.
- Nie wie pani, w jakiej sprawie Clu odwiedził Billy'ego Lee?
- Pewnie przez wzgląd na starą przyjaźń. Wyszli razem. Może na kilka piw, może na podryw. Doprawdy nie wiem.
- Czy Clu często odwiedzał Billy'ego Lee?
- No cóż, Clu nie było w Nowym Jorku - odparła, nieco zbyt obronnym tonem. - Wrócił w nasze strony zaledwie przed kilkoma miesiącami. Ale o tym pan z pewnością wie.
- Czyli że to raczej przygodna wizyta?
- Wtedy tak myślałam.
- A teraz?
- Teraz mój syn gdzieś przepadł, a Clu nie żyje.
- Dokąd zwykle ucieka? - spytał Myron po chwili namysłu.
- Gdziekolwiek. Nosi go. Wyjeżdża, strasznie sobie szkodzi, a kiedy sięga dna, wraca tutaj.
- A więc nie ma pani pojęcia, gdzie jest?
- Właśnie.
- Najmniejszego?
- Tak.
- Ma jakieś ulubione miejsca?
- Nie.
- A dziewczynę?
- Ja w każdym razie o żadnej nie wiem.
- To może przyjaciół, u których mógłby się zatrzymać?
- Nie - odparła z wolna. - Takich nie ma.
- Mogłaby mnie pani z łaski swojej zawiadomić, gdyby się odezwał?
Myron wręczył pani Palms wizytówkę. Studiowała ją w zamyśleniu, gdy wyszli z pokoju i schodzili po schodach.