Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

— Choćby do temporystów.
— Do temporystów? — w głosie Nordmanna zabrzmiało przerażenie. — Przecież...
— Tylko wśród nich możesz się na jakiś czas przechować. A zresztą, rób co chcesz, tylko się od nas odczep! Tego tylko brakowało, żebyś mnie wpakował w jakąś kryminalną aferę.
— Gdzie ja ich znajdę? — zapytał błagalnie. — Kogo?
— Temporystów.
— To już twój kłopot, staruszku. Są wszędzie, trzeba tylko umieć patrzeć. — Przeprowadził go przez wąskie drzwi i pchnął lekko w stronę ekwipartu.
Candy szła ostatnia. Obejrzała się i dostrzegła, że konserwator odprowadza ich sennym spojrzeniem.
 
XV
Wczoraj w centrum integracyjnym „Sielanka” odbyła się miła uroczystość. Przedstawiciel służb genetycznych wręczył stutysięczną w tym roku licencję na dziecko. Szczęśliwą, fachowo skojarzoną parą są: Windy Allison, lat 23, znana piosenkarka oraz Sergiusz Wirth, lat 24, technik budowlany. Już w czasie pierwszego spotkania para przypadła sobie do gustu. Windy Allison powiedziała naszemu reporterowi, że jest szczęśliwa, Sergiusz Wirth zaś powiedział, że tak w pracy, jak i w życiu osobistym sumiennie wypełnia to, co do niego należy. Oboje należą do Ligi Młodych Entuzjastów i przepracowali w tym roku społecznie ponad sto godzin. Będziemy śledzić losy sympatycznej pary aż do szczęśliwego rozwiązania.
wzmianka w dzienniku „Nasz Głos”, nr 105/10844 z dnia 17 kwietnia 2044 roku
 
— Zostaw ją. Berta! — krzyknął Wargacz. Rzucił się w jej kierunku i odepchnął ją od Almy. Berta zatoczyła się na stół, ale utrzymała się na nogach. — Uspokój się — powiedział już ciszej. — To nie są wrogowie. Wejdźcie — zwrócił się do grupki osób stojących w drzwiach. A potem podszedł do Almy i zapytał: — Wszystko w porządku?
— Uspokój tę idiotkę, bo naprawdę zrobi komuś krzywdę — powiedziała cierpko Alma, poprawiając zwichrzoną fryzurę. Berta tymczasem spoglądała zdumiona to na Wargacza, to na przybyszów. Była ich trójka. Kobieta i dwóch mężczyzn. Wszyscy ubrani byli w te dziwaczne, niepraktyczne stroje.
— Usiądź. Berta, odpręż się — powiedział podchodząc do niej i sadzając ją na łóżku. — Żadnych numerów, pamiętaj! — rzekł z naciskiem. — To nie są wrogowie.
— Przecież to temporyści! — wybuchnęła.
— No to co? Przestań kłapać dziobem! — syknął, po czym zwrócił się do przybyłych: — Ona zaraz ochłonie. Nie przejmujcie się.
— Może byś ją wyprawił, Ira? — powiedziała Alma.
— Nie — potrząsnął głową. — Sprowadziłaby tutaj kupę lovittów i byłaby jeszcze jedna niepotrzebna bitwa. Nie będzie nam przeszkadzać. Będziesz już grzeczna, Berto, prawda? — pogładził ją po policzku, lecz ona prychnęła i odsunęła się od niego. Odwrócił się od niej i bezradnie rozłożył ręce. — Ona musi się oswoić. Nigdy nie widziała z bliska tylu temporystów naraz. Usiądźcie, gdzie możecie — zapraszał przybyłych do środka, wyraźnie zaaferowany. Zrzucił ze stołu poszczerbione puszki, kopnął pudło pod łóżko i zaczął dokładać patyki do przygasającego piecyka. — Zrobię wam coś do picia.
— Nie przyszliśmy tutaj z towarzyską wizytą, Albert — odezwała się nowo przybyła.
— Nie nazywaj mnie Albertem! — przerwał jej opryskliwie. — Tamta przeszłość już nie wróci, nawet jako wspomnienie.
— Jak chcesz — powiedziała ze smutkiem.
— Zaraz, zaraz! — Berta znowu odzyskała mowę. — Co tu jest grane, Wargacz? Ty kumasz coś z tego? Bo ja nic. Jedna mówi do ciebie Ira, druga — Albert. Co to za ksywy? Za kogo one cię biorą? Kim ty jesteś, Wargacz?
— To ona nie wie? — zdziwiła się Alma.
— Skąd ma wiedzieć, skoro ja sam nie wiem? A ty, Berta, nie wtrącaj się, dobrze? Ciebie znam — zwrócił się do jednego ze stojących mężczyzn. — Ty jesteś Długi, prawda?
— Prawda — powiedział zagadnięty.
— A ja jestem Grimaldi — odezwał się drugi mężczyzna. — Wiele o panu słyszałem, panie... — zawahał się. — Jak właściwie mam pana nazywać? Wardenson? Dogow? A może jeszcze inaczej?
— Mów mi po prostu Ira — powiedział Wargacz i dodał: — Zdaje się, że na zewnątrz widziałem jeszcze kogoś.
— Tak — potwierdził Długi. — Zostawiliśmy tam Claire i Jorgena. Ciągnąłeś za sobą ogon, Ira. Takiego młodego szczeniaka, którego zawróciliśmy z drogi. A jeśli miałeś ogon, to możesz być przez speców namierzony. Więc oni patrzą, czy ktoś nie plącze się po okolicy.
— Wargacz! — odezwała się Berta. W jej głosie łatwo można było wyczuć determinację. — Muszę wiedzieć, co jest grane! Muszę, kumasz? Bo zwariuję!
— Nie zwariujesz, nie zwariujesz — powiedział spokojnie. — A poza tym i tak byś nie pokapowała, o co tu biega. To nie na twoją głowę.
— Trzymasz mnie tutaj za kretynkę! — wybuchnęła. — A ja rozumiem więcej, niż ci się wydaje. Od dawna wiedziałam, że ty nie jesteś zwykły lovitt. Sama ci nawijałam, że gdybyś chciał, tobyś mógł, to mógłbyś... Ech, wszystko jedno, kim mógłbyś być, Wargacz, ale nie trzymaj mnie za idiotkę! Jeśli ktoś tu świruje, to nie ja. Ja, ja zniosę wiele, tylko jednego nie zniosę: jak mnie ktoś chce zrobić w bambuko. — Wstała z łóżka i wymachując zaciśniętą pięścią przed nosem Wargacza ciągnęła dalej: — Tego na pewno nic zniosę! Albo mi powiecie, co jest grane, albo... nie wiem co. — Wyszarpnęła zza dekoltu dwa kartoniki i rzuciła na stół. — Masz tu te swoje parszywe przydziały. I tak bym poszła z tobą. Gdybyś tylko chciał, to byłabym ci wierna jak pies.
— Tak? — powiedział Wargacz patrząc na nią flegmatycznie. — To przywitaj się z naszymi gośćmi. Podaj im rękę — dodał dla ścisłości.