- Co ci jest?
- Nic! - odpowiedział młody rycerz.
- Bo jakoś tak dychasz.
- I ty dychasz...
Znów zapadła cisza. Policzki Jagienki zakwitły jak róże, czuła bowiem, że
Zbyszko oczu nie odrywa ani na chwilę od jej twarzy, więc chcąc zagadać własne
zakłopotanie, znów zapytała:
- Czego się tak patrzysz?
- Wadzi ci?
- Nie wadzi mi, jeno się pytam.
- Jagienka?
- Co...
Zbyszko nabrał w piersi powietrza, westchnął, poruszył ustami, jakby zabierając
się do dłuższej rozmowy, ale widać nie starczyło mu jeszcze odwagi, bo tylko
powtórzył znów:
- Jagienka?...
- Co?
- Kiedy się boję coś rzec...
- Nie bój się. Prosta ja dziewczyna, nie żaden smok.
- Jużci, nie smok! Ale że stryj Maćko powiada, że cię chce brać!...
- Bo chce, jeno nie dla siebie.
I zamilkła, jakby przestraszona własnymi słowy.
- Przemiły Bóg! Jaguś moja... A ty co na to, Jaguś? - zawołał Zbyszko.
Lecz jej niespodzianie oczy wezbrały łzami, śliczne usta poczęły drgać, a głos
stał się tak cichy, że Zbyszko ledwo mógł dosłyszeć, gdy rzekła:
- Tatuś i opat chcieli... a ja - to... ty wiesz!... Na te słowa radość buchnęła
mu w sercu jak nagły płomień - więc porwał dziewczynę na ręce, podniósł ją w
górę jak piórko i począł krzyczeć w zapamiętaniu:
- Jaguś! Jaguś! złoto ty moje! słonko ty moje - hej! hej!... I krzyczał tak, że
stary Maćko, myśląc, że stało się coś niezwykłego, wpadł do izby. Dopieroż,
ujrzawszy Jagienkę na ręku
Zbyszka, zdumiał się, że wszystko poszło tak niespodziewanie prędko, i zawołał:
- W imię Ojca i Syna! Miarkuj się, chłopie! A Zbyszko przypadł do niego,
postawił Jagienkę na ziemi i oboje chcieli przyklęknąć, lecz nim zdołali to
uczynić, chwycił
ich stary w kościste ramiona i przycisnął ze wszystkich sił do piersi.
- Pochwalony! - rzekł. - Wiedziałem ci ja, że tak się skończy, ale mi przecie
radość! Boże wam błogosław! Lżej będzie umierać... Dziewucha jako złoto
najszczersze... Ku Bogu i ku ludziom! Prawdziwie! A niech ta już będzie, co
chce, kiedym się takiej pociechy doczekał... Bóg doświadczył, ale i Bóg
pocieszył. Trzeba jechać do Zgorzelic, Jaśkowi oznajmić. Hej, żeby stary Zych
żył!... i opat... Aleja wam za obu strzymam, bo żeby tak prawdę rzec, to was tak
oboje miłuję, że i wstyd gadać.
I chociaż miał w piersi serce hartowne, wzruszył się tak, że aż ścisnęło go coś
w gardle, więc ucałował jeszcze Zbyszka, a potem w oba policzki Jagienkę i
wykrztusiwszy na wpół przez łzy:
"Miód, nie dziewczyna!" - poszedł do stajen, aby kazać konie
kulbaczyć.
Wyszedłszy, zatoczył się z radości na dziewanny, które rosły przed domem, i
począł spoglądać na ich ciemne kręgi otoczone żółtymi liśćmi, zupełnie jak
człowiek pijany.
- Ano! Kupa was - rzekł - ale da Bóg, Gradów Bogdanieckich będzie więcej.
Po czym, idąc ku stajni, jął znów mruczeć i wyliczać:
- Bogdaniec, opatowe majątki, Spychów, Moczydoły... Bóg zawsze wie, do czego
prowadzi, a przyjdzie czas na starego Wilka, toby i Brzozową warto kupić... Łęki
godne!...
Tymczasem Jagienka i Zbyszko wyszli także przed dom, radośni, szczęśliwi
Jaśniejący jak słońce.
- Stryjku! - ozwał się z dala Zbyszko.
A on zwrócił się ku nim, otworzył ręce i począł wołać jak w lesie:
- Hop! hop! By-waj-cie!!
KONIEC ROZDZIAŁU