- Tak, książę - wyjąkała Batylda rumieniąc się mocno.
- Niech panienka się z tym nie kryje, to szlachetny młodzieniec i sam dałbym dziesięć lat mojego życia, by go ratować. A czy rozporządzasz czymś, co przychylnie usposobiłoby regenta?
- Wydaje mi się, że tak, książę.
- No, cóż, zgadzam się. Przyniesie mi to szczęście. Łaskawa pani - zwrócił się do pani de Mouchy - wróć teraz do Jej Wysokości, złóż u jej stóp wyrazy mojego najgłębszego szacunku i powiedz jej ode mnie, że panienka zobaczy się z regentem w ciągu godziny.
- Ach, książę! - zawołała Batylda.
- Doprawdy, mój drogi - powiedziała pani de Mouchy - zaczynam wierzyć, że, jak powiadają, zawarłeś pakt z diabłem, by przeciskać się przez dziurki od klucza, i jestem teraz nieco spokojniejsza, wyznaję, jeśli idzie o twój pobyt w Bastylii.
- W każdym razie - odparł diuk - wiesz pani, że miłosierdzie nakazuje odwiedzać więźniów. Jeśli przypadkiem nieszczęsny Armand pozostawił w twojej pamięci jakieś wspomnienia...
- Zamilknij, książę. Bądź dyskretny, a zobaczymy, co się da dla pana zrobić. Tymczasem przyrzeka mi pan, że ta panienka zobaczy się z regentem?
- Niewątpliwie.
- Żegnaj zatem, książę, i niechaj Bastylia lekką ci będzie.
- Czy rzeczywiście mówisz mi pani “żegnaj”?
- Do widzenia.
- Chwała Bogu!
Ucałowawszy dłoń pani de Mouchy, diuk odprowadził gościa do drzwi. Po czym, wracając do Batyldy, rzekł:
- Tego, co mam zamiar zrobić dla pani, nie zrobiłbym dla nikogo. Sekret, który mam powierzyć twoim oczom, to reputacja i honor księżniczki krwi. Okoliczności są jednak tak poważne, że zasługują na to, by poświęcić dla nich pewne wymogi konwenansu. Przysięgnij mi tedy, że nigdy nie wyjawisz, z wyjątkiem jednej osoby, wiem bowiem, iż istnieją osoby, przed którymi nie mamy żadnych tajemnic, przysięgnij mi więc, że nie wyjawisz nikomu tego, co zobaczysz, i nikt się nie dowie, z wyjątkiem owej osoby, w jaki sposób dostałaś się do regenta.
- Och, książę, przysięgam panu na to, co mi najdroższe, na pamięć mojej matki!
- To wystarczy, panienko - powiedział diuk pociągając za sznur od dzwonka.
Wszedł pokojowiec.
- Lafosse - rzekł diuk - każ zaprząc konie do karety bez herbu.
- Jeśli książę nie chce tracić czasu, mam na dole wynajętą karetę - wtrąciła Batylda.
- Znakomicie! Jestem do pani usług.
- Czy mam Jaśnie Panu towarzyszyć? - spytał pokojowiec.
- Nie, to zbyteczne, zostań z panem Raffe i pomóż mu w porządkowaniu papierów. Jest wiele takich, których Dubois nie powinien nigdy zobaczyć.
I diuk podał ramię Batyldzie, zszedł z nią na dół, pomógł jej wsiąść do karety i poleciwszy stangretowi zatrzymać się na rogu ulicy Saint-Honore i de Richelieu, siadł obok niej równie beztroski, nie podejrzewając, że los, przed którym chciał ocalić kawalera, i jemu zagrozi w dwa tygodnie później.
XXIII. Szafa na konfitury
Kareta zatrzymała się we wskazanym miejscu. Stangret otworzył drzwiczki, diuk wysiadł, pomógł też wysiąść Batyldzie, po czym wyjętym z kieszeni kluczem otworzył bramkę na końcu alejki, wiodącej do domu na rogu ulic de Richelieu i Saint-Honore - dziś opatrzonego numerem 218.
- Bardzo panienkę przepraszam, że prowadzę ją tak źle oświetlonymi schodami - rzekł podając dziewczęciu ramię - ale zależy mi ogromnie na tym, żebym nie został rozpoznany, gdyby przypadkiem ktoś mnie spotkał w tej dzielnicy. A zresztą nie musimy wspinać się wysoko: tylko na pierwsze piętro.
Rzeczywiście, po przebyciu ze dwudziestu stopni diuk zatrzymał się, wyjął następny klucz z kieszeni, otworzył drzwi wychodzące na podest, równie ostrożnie jak te od ulicy, wszedł do przedpokoju i wziąwszy lichtarz, wrócił na schody, żeby zapalić świecę od wiszącej tam latarenki.
- Jeszcze raz przepraszam - powiedział - ale tutaj mam zwyczaj obsługiwać się sam, co pani zrozumie, kiedy znajdziemy się w apartamencie, gdzie postanowiłem obywać się bez lokaja.
Dla Batyldy nie miało to znaczenia, czy diuk de Richelieu posiada służbę, czy nie, weszła tedy do przedpokoju bez słowa. Diuk zamknął za nią drzwi i przekręcił klucz dwa raazy.
- A teraz proszę za mną - powiedział i ruszył przodem z płonącą świeczką, oświetlając dziewczynie drogę.
Minęli w ten sposób jadalnię i salon, w końcu weszli do sypialni i tu diuk się zatrzymał.