Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


– Nie wspomniałem o nim ani razu!
– Ma pan w kieszeni czosnek. A cała hala wręcz cuchnie wampirem.
– Powiedział, że golemowi możemy kazać zrobić wszystko... – wymamrotał Carry.
– Na przykład zatrute świece? – dokończył Marchewa.
– Tak, ale mówił, że tylko aby usunąć Vetinariego z drogi. – Carry zaczynał chyba nad sobą panować. – No i nie umarł, przecież bym słyszał. A to, że się pochorował, to jeszcze nie zbrodnia, więc nie możecie...
– Te świece zabiły jeszcze dwie osoby.
– Kogo? – Carry’ego znów ogarnęła panika.
– Starszą panią i dziecko na Kogudziobnej.
– Byli ważni? – zapytał.
Marchewa pokiwał głową.
– Właściwie to było mi pana nawet żal – powiedział. – Aż do tej chwili. Jest pan szczęśliwym człowiekiem, panie Carry.
– Tak myślicie?
– O tak. Bo my dotarliśmy do pana wcześniej niż komendant Vimes. A teraz niech pan odłoży tę kuszę i porozmawiamy...
Rozległ się nowy dźwięk. A raczej nagły brak dźwięku, tak wszechobecnego, że nie był już słyszany w sposób świadomy.
Łańcuch pod sufitem stanął. Zabrzmiał chór woskowych stuknięć, gdy wiszące świeczki uderzały jedna o drugą. A potem zapadła cisza. Ostatnia świeczka spadła z łańcucha, stoczyła się po stosie w pojemniku i wylądowała na podłoże.
I w tej ciszy – kroki.
Carry cofnął się.
– Za późno! – jęknął.
I Marchewa, i Angua zobaczyli, jak zgina palec.
Angua odepchnęła Marchewę, kiedy zaczep uwolnił cięciwę, ale on to przewidział. Jego ręka sunęła już w górę i w bok. Angua usłyszała obrzydliwy, drący odgłos, gdy dłoń Marchewy przesunęła się przed jej twarzą, i jego stęknięcie, kiedy siła strzału obróciła go w miejscu.
Wylądował ciężko na ziemi, ściskając lewą rękę. Bełt sterczał mu z dłoni.
Angua przykucnęła.
– Nie jest chyba harpunowaty. Daj, wyciągnę...
Marchewa chwycił ją za przegub.
– Grot jest ze srebra. Nie dotykaj!
Oboje unieśli głowy, gdy cień przesłonił światło.
Król golem spojrzał z góry na Anguę.
Poczuła, że wydłużają jej się zęby i paznokcie.
A potem zauważyła małą, okrągłą buzię Cheri wyglądającej nerwowo zza skrzyń. Z trudem powstrzymała swe wilkołacze instynkty.
– Nie ruszaj się! – krzyknęła do krasnoludki i do każdej nabrzmiewającej cebulki włosowej. Zawahała się, czy pędzić za uciekającą Cheri, czy odciągnąć Marchewę w bezpieczne miejsce.
Raz jeszcze powtórzyła swojemu ciału, że kształt wilka jest wykluczony. Było tu zbyt wiele nowych zapachów, zbyt wiele ogni...
Golem błyszczał od łoju i wosku.
Cofnęła się.
Widziała, jak za golemem Cheri patrzy na rannego Marchewę, jak dostrzega wiszącą na ścianie siekierę pożarniczą, jak zdejmuje ją i waży w rękach.
– Nie próbuj... – zaczęła Angua.
– T’dr’duzk b’hazg t’t!
– No nie... – jęknął Marchewa. – Tylko nie to!
Cheri biegiem ruszyła na golema i uderzyła go na wysokości pasa. Siekiera odskoczyła, ale krasnoludka wykonała obrót i trafiła go w udo. Odprysnął kawałek gliny.
Angua zawahała się. Siekiera Cheri migotała, zataczając kręgi wokół golema, a krasnoludka wznosiła kolejne przerażające okrzyki bojowe. Angua nie rozumiała słów, ale wiele krasnoludzich okrzyków w ogóle ich nie wykorzystuje. Są czystą emocją w formie dźwiękowej.
Po każdym trafieniu odpryski ceramiki rykoszetowały na skrzyniach.
– Co ona krzyczała? – spytała Angua, odciągając na bok Marchewę.
– To najstraszniejszy z krasnoludzich okrzyków bojowych! Kiedy zostanie użyty, ktoś musi zginąć!
– Ale co to znaczy?
– Dzisiaj jest dobry dzień, żeby umarł ktoś inny!
Golem obserwował krasnoludkę obojętnie, jak słoń przyglądający się atakowi wściekłego kurczaka. Wreszcie chwycił siekierę w powietrzu i odrzucił na bok, ciągnąc za nią Cheri niczym warkocz komety.
Angua postawiła Marchewę na nogi. Strumyk krwi płynął mu z ręki. Starała się zamknąć nozdrza na zapachy.
Jutro pełnia, pomyślała. Koniec z wyborem.
– Może zdołamy go jakoś przekonać... – zaczął Marchewa.
– Uwaga! – krzyknęła na niego. – To jest prawdziwy świat!
Marchewa dobył miecza.
– Aresztuję cię...
Ramię golema przesunęło się błyskawicznie. Miecz wbił się po rękojeść w skrzynkę świec.
– Masz jeszcze jakieś dobre pomysły? – spytała Angua, gdy cofali się krok za krokiem. – Czy możemy już iść?
– Nie. Musimy go gdzieś zatrzymać.
Ich pięty natrafiły na ścianę skrzyń.
– Chyba musimy go zatrzymać tutaj – stwierdziła.
Golem uniósł pięści.
– Ty robisz unik w prawo, ja w lewo. Może...
Potężne uderzenie wstrząsnęło podwójnymi drzwiami w przeciwległej ścianie.
Król golem odwrócił głowę.
Drzwi zadygotały znowu i wypadły z zawiasów do wnętrza. Przez chwilę widzieli w wejściu sylwetkę Dorfla. Potem czerwony golem rozłożył ręce i ruszył do ataku.
Nie biegł szybko, ale miał w sobie przerażający pęd powolnego ruchu lodowca. Deski podłogi drżały i wibrowały pod jego stopami.
Oba golemy z hukiem zderzyły się pośrodku. Zygzakowate linie ognia objęły ciało króla, kiedy otworzyły się jego pęknięcia. Mimo to ryknął gniewnie, chwycił Dorfla w pasie i cisnął nim o ścianę.
– Co teraz? – spytała Angua. – Możemy już poszukać Cheri i wynieść się stąd?
– Powinniśmy mu pomóc – stwierdził Marchewa, gdy golemy znów zwarły się z trzaskiem.
– Jak? Jeśli to... jeśli on nie zdoła tego powstrzymać, czemu myślisz, że nam się uda? Chodź!
Marchewa strząsnął jej rękę.

Podstrony