– Wątpię – rzuciła Kylie.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Spójrz na to. – Zatoczyła ręką łuk, wskazując najpierw przystrojoną salę
i setkę eleganckich statystów, a potem zalane krwią ciało. – Mamy do
czynienia z klasycznym filmowym dramatyzmem. Zbyt spektakularne
widowisko, żeby je stracić. Założę się o pięć dolców, że człowiek, który
włożył do rewolweru prawdziwe naboje, został, by obejrzeć śmierć Stewarta.
Nie chciałem się założyć. Doświadczenie minionych lat nauczyło mnie, że
Kylie prawie zawsze wygrywa zakłady.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Dave West miał spojrzenie pełne dobroci. Dobiegał pięćdziesiątki. Był
Afroamerykaninem z cienkim wąsikiem, resztką włosów na głowie, łagodną
okrągłą twarzą oraz cieniem smutku i zdumienia w oczach. Mimo to
przebijała z nich dobroć i życzliwość.
Zaproponowałem Kylie, żeby przejęła inicjatywę, ale zrezygnowała.
– Nie tutaj, nie teraz – powiedziała.
West siedział przy stole na tyłach studia, przed nim stał kubek z nietkniętą
kawą.
Przedstawiliśmy mu się z Kylie. Usiadłem naprzeciwko niego, Kylie
stanęła z boku.
– Wiem, że jest pan zdenerwowany – zacząłem. – Możemy porozmawiać?
– To moja wina. Schrzaniłem – odparł.
– Dave! – zawołał Reitzfeld.
Rzuciłem mu groźne spojrzenie. Uniósł ręce w geście przeprosin.
– Wybacz. Nie mogę pozwolić, żeby się oskarżał.
– Panie West, proszę odpowiadać na pytania, jakie panu zadaję –
powiedziałem. – Od jak dawna jest pan rusznikarzem?
– Dostałem licencję dwadzieścia trzy lata temu.
– Jaką licencję?
– Na przerabianie broni ostrej. Są rekwizyty i prawdziwa broń. Rekwizyty
nie wyrządzą krzywdy, ale nie są autentyczne. Dlatego większość reżyserów
woli wykorzystywać prawdziwą broń, z której można strzelać ślepymi
nabojami.
– I pan dostarcza tę broń?
– Czasem tak, czasem nie, ale nadzoruję wszelką broń na planie i to ja
decyduję, która broń jest bezpieczna i której można użyć, a której nie.
– Co się stało dzisiaj?
– To był sig pro, kaliber dziewięć milimetrów. Film dzieje się w latach
czterdziestych, więc potrzebowałem broni z tamtych czasów. To stary
pistolet, ale w doskonałym stanie. Wyczyściłem go i nabiłem ślepymi
nabojami.
– Przepraszam, ale czy jest pan pewien, że to były ślepe naboje? –
wszedłem mu w słowo.
Na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech.
– Tak. Jak mówiłem, zajmuję się bronią od ponad dwudziestu lat. Trudno
pomylić ślepaki z prawdziwymi nabojami. Jest pan policjantem, więc pan to
wie. Ślepe naboje nie mają ołowiu. Te, których użyłem, miały w łuskach
tampony z czerwonej bawełny. Taki nabój jest absolutnie bezpieczny, chyba
że człowiek strzeli z bardzo bliska. Ale wiedziałem od reżysera, że Edie
będzie stać trzy metry od Iana.
– O której godzinie włożył pan ślepe naboje do magazynka? – zapytałem.
– Około dziewiątej, może piętnaście po dziewiątej. Mieliśmy kręcić tę
scenę o wpół do dziesiątej, ale coś się stało z Edie i musieliśmy czekać kilka
godzin.
– Gdzie był wtedy pistolet?
West wyraźnie się zawahał.
– Mamy specjalną skrytkę – powiedział po chwili.
– Zamknął ją pan?
Westowi zadrżała dolna warga, oczy wezbrały łzami.
– Położyłem broń na stole z rekwizytami. Myślałem, że lada chwila zaczną
się zdjęcia.
– Czy ktoś mógł tam wejść i majstrować przy broni?
West z namysłem skinął głową.
– Proszę się rozejrzeć. Nazywają to rekwizytornią, ale tu nie ma ścian ani
drzwi. To otwarta przestrzeń, każdy mógł tu wejść i majstrować przy
czymkolwiek, ale siedziałem tu… – urwał. Nietrudno było się domyślić
powodu.
– Czy spuścił pan broń z oka? – zapytałem.
– Na dwie, trzy minuty… może pięć.
– Ile czasu potrzeba do zamiany magazynków?
– Pięć sekund. Tylko dlaczego ktoś miałby to zrobić?
– Załóżmy, że tak było. Tylko skąd wiedziałby z wyprzedzeniem, jaki
magazynek będzie potrzebny?
– Z notatek. Wszystko, co robimy, jest dokumentowane na papierze
i rozdawane na planie. Pistolet sig pro był na liście rekwizytów już na etapie