Bóg czyli Sprzeczność między motywem i skutkami czynów
Bóg uczynił świat dla chwały swojej. Wiadomość ta - z punktu widzenia Pisma — nie pozostawia wątpliwości, i co więcej, należy do najbardziej przystępnych naszemu zrozumieniu. Łatwo pojąć w istocie, że wielkość, której nikt nie może oglądać, czuje się nieswojo. Właściwie w tych warunkach nie ma się ochoty być wielkim - wielkość marnuje się i niczemu nie służy; nie warto być wielkim w samotności raz na zawsze utrwalonej. W zupełnym osamotnieniu wolimy raczej grzeszyć i bez przeszkód spełniać swoje zachcianki - ale i grzechu wtedy nie ma, na czymże bowiem może polegać grzech jednostki absolutnie i beznadziejnie izolowanej? Wynika stąd, że nie ma różnicy między grzesznikiem i świętym, jeśli ów jest jedynym, który na świecie istnieje. Świętość i każda wielkość może się realizować tylko w jakimś otoczeniu - świętość ludzka może istnieć choćby tylko ze względu na Boga, ale świętość Boga samotnego? Dlatego najmniejsza szczypta próżności — a któż jej nie ma? — wystarczyłaby, żeby Bóg zapragnął świat stworzyć. Stworzył go też stosownie do swoich możliwości i dopiero wtedy naprawdę stał się wielkim, bo zdobył kogoś, kto mógł go podziwiać i z kim mógł się porównać - jakże korzystnie! Nie dziwmy się; samotność jest wynalazkiem okrutnym i sytuacją bardziej stosowną dla piekła niż dla owego miejsca, gdzie znajdował się Bóg przed stworzeniem świata - miejsca niedokładnie nam wprawdzie znanego, ale uchodzącego w opinii powszechnej za nader korzystne. Samotność taką trudno nam zresztą sobie wyobrazić, zważywszy, że najdalej posunięta samotność ludzka jest zawsze samotnością od czegoś, co istniało - jest pozbawieniem się rzeczywistości istniejącej uprzednio i znanej; samotność Boga przed stworzeniem świata nie miała nawet wspomnienia, nie mogła więc znaleźć pociechy w wyobraźni, w pamięci — ba! — w samym poczuciu osamotnienia, które przecież wymaga świadomości własnego przeciwieństwa czy dystansu wobec świata. Jeśli świat nie istnieje i nigdy nie istniał, nie ma również tego dystansu; nie ma właściwie samotności, bo nie ma wobec czego być samotnym. Rozważając sprawę z tego punktu widzenia, nie możemy mieć właściwie pretensji do Boga o stworzenie świata, skoro był to dla niego jedyny sposób wyrwania się z przeklętego pustkowia.
Ale — przypominamy — chodziło nie tylko o samotność. Chodziło również o zaspokojenie żądzy chwały. Żądza chwały nie cieszy się dobrą opinią wśród publiczności oświeconej, a w każdym razie manifestowanie jej nazbyt wyraźne uchodzi za rzecz nieelegancką. Ale stało się. Bóg stworzył świat dla chwały swojej i pośpieszył ludziom oznajmić swoje motywy. Brak skromności skompensował godną uznania szczerością.
I cóż — powiecie może — motyw był mało chwalebny, a rezultaty pracy nieszczególnie zachęcające. Nie mogę się na to zgodzić. Nie twierdzę, że świat tak stworzony jest dziełem szczególnie udanym, a w każdym razie mniemanie, że został zbudowany przez istotę absolutnie mądrą i wszechmocną, wydaje się mocno przesadzone. A jednak śmiem twierdzić, że nawet taki - nosi on na sobie pewne piętno wielkości, nie waham się nawet powiedzieć: geniuszu. Jest — podobnie jak wiele produktów ludzkich — dziełem chaotycznym, bez myśli przewodniej, ma również fragmenty kiczowate, nieudolne, bez smaku; obcowanie z nim bywa często niemile. A jednak - powtarzam - jest naprawdę wielkim, imponującym dziełem. Dowodów na to jest dużo i jestem gotów przedstawić je w stosownej chwili. Faktem jest w każdym razie - co jest sprawą główną przy ocenie — że świat nadaje się do pewnej naprawy i że przy olbrzymich wysiłkach olbrzymiej masy ludzi można na nim dokonać malutkich zmian na lepsze; historia, wbrew wszystkiemu, daje pewne świadectwa przemawiające za takim poglądem.
Jaki stąd morał? Ten oto i przeraźliwie banalny: wartościowe wyniki można niekiedy osiągnąć działając z niskich pobudek.
Czy bywa i odwrotnie? Owszem. Świadczy o tym następująca historia stosunków między Bogiem a ludem Izraela.
2. Lud Izraela czyli Skutki bezinteresowności
Deklarując wielokrotnie swoją szczególną miłość do ludu Izraela, Bóg w pewnej chwili oświadczył mniej więcej tak (Deuter. 7.7.8.): Nie dlatego sprzymierzyłem się z wami właśnie, a nie z kim innym, że jesteście liczniejsi od pozostałych narodów - przeciwnie, jesteście, jak powszechnie wiadomo, liczebnie najsłabsi. Sprzymierzyłem się z wami dlatego, że was sobie upodobałem.
Jest to jasne i jedynie rozsądne postawienie sprawy. Miłość nie wymaga uzasadnienia. Czasem próbuje się ją racjonalizować, mówi się, że kocha się kogoś, ponieważ jest taki, a nie inny, ponieważ to lub owo w tym kimś się ceni, ponieważ ma te lub inne zalety itd. Są to zwykłe, niezręczne i zresztą niepotrzebne usprawiedliwienia. Autentyczne upodobanie nie musi się tłumaczyć - wystarczy je stwierdzić; coś się podoba dla niczego, bez żadnej racji, bezinteresownie. Bóg, moim zdaniem, postąpił uczciwie oświadczając to swojemu ludowi. Więcej jeszcze — wyjawiając swoje upodobanie bezinteresowne i chęć opieki niczym niezasłużoną - podjął wobec swojego ludu pewne zobowiązania, które rychło miały się spełnić. W powiedzeniu tym Bóg zabłysnął -wyznajemy, że zdarzało mu się to tylko wyjątkowo - wielką cnotą bezinteresowności.
I cóż z tego? - zapytacie. Otóż to właśnie! Cóż z tego! Deklaracja była wprawdzie złożona już po wyzwoleniu z Egiptu, ale za to przed cesarstwem rzymskim, inkwizycją hiszpańską, sprawą Dreyfusa, Trzecią Rzeszą, ONR-em i kilkoma innymi okolicznościami podobnej natury.