Rild rzucił się za nim. lecz ciosy nogi w czerwonym bucie skutecznie trzymałygo na dystans.
Teraz znowu Jama rzucił się do jego kolan, musiał jednak wziąć odwrót, boprzeciwnik w czarnym, obszarpanym stroju pielgrzyma mocno trzymał się nanogach i właśnie dobywał zza pasa krótki sztylet. Gdy schylał się do skoku,żaden muskuł jego twarzy nie drgnął ani na moment.
Znowu spotkali siÄ™ spojrzeniami.
- Teraz mogę wytrzymać twój wzrok, Panie Jamo - zawołał Rild. - l niepowstrzymasz mnie śmiertelnym błyskiem twych oczu. Zdołałem się nieco odciebie nauczyć!
Zamierzył się sztyletem.
l kiedy pchnął, Jama chwycił za swą wilgotna szarfę i niczym lasso owinął jąwokół jego nogi.
Przez moment trzymał go w uścisku, potem jednak pociągnął szarfę i Rildupadł twarzą do wody, gubiąc sztylet. Jama jedna nogą przytrzymywał drgająceciało, tak że Rild nie mógł podnieść głowy.
- Nikt nie śpiewa hymnów do oddechu - szepnął. - Lecz jak żyć. nieoddychając?
Po czym ruszył przed siebie, coraz głębiej i głębiej. Bezwładne ciało trzymałw żelaznym uścisku i ciągnął je za sobą.
Później, znacznie później, gdy już stał na brzegu, odezwał się łagodnymszeptem, z lekką zadyszką w glosie:
- Byłeś... największym spośród tych..., którzy powstali przeciwko mnie...l na przestrzeni wieków... nie znalazłem nikogo... kto... Naprawdę szkoda...Przeszedł na drugi brzeg i ruszył wśród kamiennych wzgórz.
89
Przybywszy do miasta Alundil, podróżnik zatrzyma) się w pierwszej oberży,którą miał po drodze. Wziął pokój i zamówił kąpiel. Kiedy się myl, służącyczyścił mu ubranie.
Nim zasiadł do stołu, podszedł do okna i spoirzał na ulicę. Z dołu dobiegła gowoń odchodów i gwar wielu głosów.
Ludzie wyjeżdżali z miasta. Właśnie na dziedzińcu grupka podróżnychkończyła przygotowania do odjazdu. Tej nocy skończyło się doroczne Święto,jak to na wiosnę. Powiódł wzrokiem wzdłuż drogi: kupcy jak zwykle dobijalitargu, matki uspokajały nieznośne dzieci a przez bramę wracał właśniez polowania miejscowy książę ze swymi ludźmi. Zauważył, jak prostytutkao zmęczonej twarzy zawzięcie dyskutuje z kapłanem, który sprawiał wrażeniejakby był jeszcze bardziej zmęczony - z wysiłkiem powstrzymywał drżeniegłowy, coś tam jeszcze powiedział i ruszył przed siebie. Na niebie wysoko stałksiężyc - przez Most Bogów przeświecał niby złota tarcza. Drugi księżyc- znacznie mniejszy - wstawał właśnie nad horyzontem. Czuć było jużwieczorny chłód, a przez miejskie wyziewy przedzierał się zapach wiosny: tomłode rośliny puszczały pierwsze pędy, kiełkowały trawy., rześka wońbłękitno-zielonej wiosny wciskała się wszędzie, unosiła się od pszenicznychpól, zieleniejącego mchu, żwawo biegnących strumyków. Spojrzawszy dalej,nad dachami, podróżny ujrzał Świątynie, rozsiadłą na wzgórzu.
Kazał służącemu przynieść kolację do pokoju i posłał po kupca.
Jadł powoli lecz nie zwracał szczególnej uwagi na jedzenie, a gdy skończył.pojawił się kupiec.
Handlarz przyniósł całe mnóstwo rzeczy do obejrzenia, zaś podróżny.obejrzawszy wszystko, co przed nim rozłożono, zdecydował się w końcu nadługą zagiętą szablę i krótki, prosty sztylet, l szablę, i sztylet zatknął za pas.
Później wyszedł z oberży. Niespiesznym krokiem ząurzyl się w wieczorneopary, spowijające wyboistą głową ulicę Alundil. Minął dom. w którym żałobnicyopłakiwali zmarłego. Jakiś żebrak pokuśtykał za nim. tylko po to, aby muszepnąć: “Nie jesteś lamą", po czym odwrócił się i pognał przed siebie, gubiącsię w tłumie. W niebo zaczęły strzelać fajerwerki, znacząc na ciemnym fioleciewieczoru długie, wiśniowe pasy iskier, sypiących się potokami w dół. ZeŚwiątyni dały się właśnie słyszeć pierwsze dźwięki wieczornej muzyki narogach. Jakiś człowiek wy rwał się z jakiegoś domu, przebiegł obok niego i lekkogo potrąci) - zdążył mu złamać nągarstek zanim nieznajomemu udało siępozbawić go sakiewki. Mężczyzna zaczął krzyczeć o pomoc, lecz podróżnypchnął go do przydrożnego rowu i ruszył w swoją drogę, odstraszywszyprzedtem dwóch podejrzanych typków samym spojrzeniem gniewnych oczu.
Wreszcie przybył do Świątyni. Przez chwilę wahał się, lecz wszedł do środka.
Wszedł na wewnętrzny dziedziniec za kapłanem, przenoszącym posążekjakiegoś bóstwa z pierwszego podwórca.