Transponder w wibroostrzu pozwalał jej dokładnie się orientować, w którym miejscu jej syn w każdej chwili przebywa.
Mara była pewna, że Ben nigdy tego nie wykryje. Funkcjonariuszom SGS mogło się wydawać, że dysponują najlepszym sprzętem, ale Mara miała jeszcze kilka drobiazgów,
których nie daliby rady odnaleźć. Jej urządzenia wykorzystywały dawno zapomniane techniki, nieużywane zakresy częstotliwości i przekaźniki, których SGS nigdy by nie wykryła. Systemy wykorzystujące najnowocześniejszą technikę nie śledziły urządzeń równie prymitywnych jak lusterko wysyłające kodowane błyski światła. Technika potrafiła być ślepa. Gdyby ktokolwiek poddał Bena skanowaniu, wykryłby tylko kod jego komunikatora, nie zaś ukrywający się za
nim sygnał, bo nikt poza Marą nie dysponował drugą, aktywną częścią tego samego urządzenia.
Miała jeszcze jeden taki komplet, ale trzymała go na czarną godzinę.
Przykro mi, kochanie, pomyślała. Musiałam to zrobić.
Wyrzuciła ten problem z głowy i zaczęła myśleć o Lumii. Dlaczego ta kobieta pojawiła się podczas konfrontacji Galaktycznego Sojuszu z Konfederacją? Możliwe, że wszyscy jej szukali w niewłaściwym miejscu, bo w rzeczywistości Lumiya pracowała dla Korelii.
Ostatnio, kiedy Mara zobaczyła ją na terenie wypoczynkowego satelity, Bena w pobliżu nie było... ale był Jacen. Kogo Lumiya zamierzała zabić, Bena czy Jacena? Jeżeli przez nią młody Solo zapominał, co to znaczy być Jedi, może Mara powinna mieć też oko na Jacena.
Łatwiej było jednak postanowić, niż wcielić pomysł w życie. Interesując się Jacenem,
mistrzyni Jedi musiała zastosować prostsze sposoby, może nawet z nim porozmawiać. Tyle że jeszcze nikomu nie udała się taka sztuka. Trudno było nakłonić Jacena, żeby kogokolwiek
posłuchał, a ostatnio nie można zamienić z nim choćby kilku słów. Młody Solo chyba zbyt
dosłownie rozumiał znaczenie zwrotu „tajna policja".
Niespodziewanie coś zniknęło z Mocy.
Ben, pomyślała Mara. Poczuła się, jakby straciła z pola widzenia obserwowany cały czas
kształt... jakby nagle ucichł dobiegający z daleka kojący szum, pozostawiając w jej uszach złowieszczą, dzwoniącą ciszę.
Ben zniknął.:.
Ben zniknął z Mocy.
Mara wyciągnęła rękę do kontrolnego pulpitu, żeby wskoczyć do nadprzestrzeni i zawrócić z największą możliwą prędkością na Coruscant, ale nagle obecność syna w Mocy znów się
pojawiła, jakby ktoś włączył źródło znajomego dźwięku. Mistrzyni Jedi poczuła, że jej żołądek wywinął kozła.
Może to moja wina, pomyślała.
Jej syn już kiedyś to robił, ale był wtedy dzieckiem, przerażonym okropnościami poprzedniej wojny z Yuuzhan Vongami. Tyle że było to działanie bezwiedne. Jednak to, czego Mara chwilę wcześniej doświadczyła, wyglądało na świadomy postępek. Kiedy skupiła myśli na synu,
odniosła wrażenie, że Ben czuje się bardzo dobrze... wręcz doskonale. Syn był po prostu...
zachwycony.
Nie mogła przejść nad tym do porządku dziennego. Obrała kurs na Coruscant, ale zanim
zdążyła wskoczyć do nadprzestrzeni, jej syn znów zniknął z Mocy i ponownie wrócił.
Rzeczywiście sprawiał wrażenie... szczęśliwego. Mara wyczuwała promieniujące od niego
uniesienie. A zatem Ben rzeczywiście działał celowo. Pomyślała, że syn nie ma prawa robić jej takich kawałów. Wystarczyło, że w Mocy ukrywał się Jacen. Ben nie powinien się od niego
uczyć tej umiejętności. Postanowiła wrócić do domu i porozmawiać z synem. Musiała wybrać odpowiednią chwilę, żeby zapytać go, dlaczego chce się tego nauczyć.
Miała nadzieję, że opanuje tę umiejętność tylko na tyle, żeby znikać na krótko i znów się pojawiać.
Ben jednak był jej synem. Już nieraz udowodnił, że jest zdolny do zdumiewających
wyczynów. Mara nie miała wątpliwości, że jej syn opanuje także tę sztukę. Po prostu to
wiedziała.
W tej samej chwili uświadomiła sobie, że jej wyrzuty sumienia znacznie zelżały. Nie miała już
do siebie żalu, że podarowała Benowi wyposażone w transponder wibroostrze. Matka musi wykorzystać każdy sposób, żeby się orientować w poczynaniach syna.
Lądowisko w południowej dzielnicy Kuat City
- A więc to tak - odezwał się klon. Wyciągnął do Mirty rękę, pomógł jej wstać i zaczął
otrzepywać jej pancerz z kurzu, czemu młoda kobieta się nie sprzeciwiała. Niesamowite
zwierzę kierowało na nią okolone czerwonymi obwódkami żółte ślepia. Kiedy Mirta się
pochyliła, żeby podnieść hełm z pokładu, spodziewała się, że bestia się na nią rzuci. - Któregoś polecenia „trzymaj się ode mnie z daleka" nie zrozumiałaś?
Mirta otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, co naprawdę myśli, ale do rozmowy włączył się
Fett.
- Miło z twojej strony, że wpadłeś, ale czy nie moglibyśmy dokończyć tej rozmowy gdzie
indziej? - zapytał.