Po złożeniu kondolencji dał się ponieść tłumowi. On i dziewczęta dryfowali w stronę skraju podwyższenia, gdyż kolejka oczekujących nadal się przesuwała. Kiedy byli już poza zasięgiem słuchu Jessiki Stein, Ruth powiedziała:
– Sun Yatsen nie żyje. Niech żyje Chiang Kai-shek.
Zaskoczyła go – nie posądzał jej o tak dogłębną wiedzę historyczną, co było kolejnym dowodem na to, iż jej nie docenił.
Du Havel kiwnął głową.
– Coś podobnego przyszło mi do głowy, choć bardziej pasowałby tu Gandhi i to, co się potem stało w Indiach. Kuomintang to też dobry przykład... może nawet lepszy, bo zaczęło się od grupy idealistów, a po śmierci Sun Yatsena stał się przykrywką dla wojowniczych awanturników. W ciągu jednego pokolenia zmienił się w organizację ludzi równie brutalnych i skorumpowanych jak cesarski rząd. Tylko nieporównanie gorzej wykształconych.
Anton chciał coś powiedzieć, ale wyczuł, że ktoś się zbliża, więc odwrócił się w stronę nadchodzącego.
I zamarł.
Zamarł tak gwałtownie, że Berry i Ruth wpadły na niego.
Gwardziści ochrony sprężyli się, gdyż Zilwicki nie był osobą skłonną do tak gwałtownych reakcji, a wszyscy z zainteresowaniem przyjrzeli się młodemu mężczyźnie stojącemu przed Antonem.
Ten odchrząknął i powiedział:
– Dobry wieczór, kapitanie Zilwicki. Nie spodziewałem się pana tu spotkać.
Anton odchrząknął znacznie donośniej.
– Dobry wieczór, kapitanie... chyba że pan ostatnio awansował?
Młodzian uśmiechnął się nieco krzywo. Grymas ten pasował do jego twarzy, całej zbudowanej z linii prostych i ostrych kątów.
– Może być „agent specjalny”. Nie jestem już... w poprzedniej firmie. Teraz jestem policjantem, nie szpiegiem.
Zilwicki zdołał już zapanować nad zaskoczeniem.
– Rozumiem, Usher zabrał pana ze sobą.
Cachat przytaknął i dodał:
– Zapomniałem o dobrym wychowaniu... – Odwrócił się i bardziej wyciągnął, niż wyprowadził zza pleców drobną kobietę pogrążoną w konwersacji z jakimś mężczyzną. – Kapitanie Zilwicki, chciałem przedstawić Virginię Usher, żonę nowego dyrektora Federalnej Agencji Śledczej. Ginny, to jest kapitan Zilwicki z Royal Manticoran Navy, acz bez przydziału służbowego.
– Victor, jestem pewna, że kapitan Zilwicki dobrze wie, kim jestem – stwierdziła, wyciągając do Antona rękę. – Mimo że zdołałam pozostać w cieniu podczas tego małego zamieszania na Ziemi.
Ta ostatnia uwaga spowodowała, iż zarówno Ruth, jak i Berry wytrzeszczyły na nią oczy.
– O! – pisnęła Ruth, przenosząc wzrok na Cachata. – Więc to pan...
I urwała, nie bardzo wiedząc, jakich słów użyć. Zilwicki zaś, równocześnie zaniepokojony i zirytowany, postanowił wziąć byka za rogi:
– Tak, to on uratował Helen i najprawdopodobniej ciebie – po czym ukłonił się formalnie. – Nigdy dotąd nie miałem możliwości podziękować panu za to. Proszę pozwolić mi teraz to zrobić.
Cachat zaróżowił się lekko.
A Ginny roześmiała się radośnie:
– Rumieni się! Tyle razy już to widziałam, ale nadal mnie to zaskakuje! Gdy to robi, wygląda jak normalny człowiek, a nie zwariowany, zimnokrwisty zabójca.
Cachat skrzywił się boleśnie i jęknął.
– Ginny, zwariowany, zimnokrwisty zabójca to najgłupszy oksymoron, jaki w życiu słyszałem!
– Nonsens! Pan tam był, kapitanie. Jaka jest pańska opinia?
Pytanie skierowane było do Zilwickiego, który choć samej walki nie widział, dostał jej dokładny opis od Jeremy’ego X, któremu nie miał podstaw nie ufać, choć opowieść była niewiarygodna. Bo to Victor Cachat zabił większość Scragów i ubeków, nie odnosząc przy tym ran, a nie zawodowcy z Baletu, którzy jedynie pomogli mu w tym zbożnym dziele.
– Victor Cachat nie jest zabójcą – powiedział stanowczo. – Tego jestem pewien. Jednak z drugiej strony... przykro mi, agencie specjalny Cachat, ale jeśli do kogoś pasują określenia „zwariowany” i „zimnokrwisty”, to właśnie do pana.
– A widzisz? – Ginny dźgnęła Victora palcem pod żebro z tryumfującą miną. – Lepszego eksperta od kapitana Zilwickiego nie znajdziesz i wiesz o tym. A tak w ogóle to co pan tu robi poza udawaniem, że składa pan kondolencje córuni, która nie rozpacza po śmierci tatusia?
Ostatnie zdanie skierowane było do Antona.
– Ginny! – jęknął Cachat.
– Czego?! Przecież kapitan Zilwicki nie jest idiotą i nie uwierzy, że my zrobiliśmy to szczerze, tak jak nie uwierzy w naszą legendę, więc po co się wygłupiać? Jesteśmy tu w jakiejś tajnej misji, tylko on mi nie chce powiedzieć, o co chodzi, bo to podobno niebezpieczne. Założę się, że wy też macie jakąś tajną misję. – Ginny spojrzała ze współczuciem na Berry i Ruth. – I jestem pewna, że wam też nic nie powiedział. Czy faceci nie są upierdliwi?!