Masz tam kilku niezłych przyjaciół, Rearden.
— Niedaleko od nas przechodził Smeaton. — Nie tędy, głupku! zawołał Cossie.
— Dam ci mata w trzech ruchach! — Spojrzał na Smeatona. — Nie, on nie jest aż tak dobry, jak myślałem, wiesz pan? W życiu nie poradzi sobie w turnieju.
Smeaton uśmiechnął się do niego szyderczo, przy czym nie drgnął mu w twarzy ani jeden mięsień .
IV
Cossie miał rację — nie poradziłem sobie w turnieju, ale nie z powodu moich kiepskich umiejętności. Po dwóch dniach to on do mnie podszedł, nie ja do niego.
— Wszystko gotowe — oznajmił.
— Wczoraj przenieśli mnie do innej celi — powiedziałem.
— Bez znaczenia. Wyjmą cię o trzeciej. Zapamiętaj sobie.
— Jak to poleci?
stąd za dnia, z boiska. W sobotę. Dokładnie — Widziałeś kiedy, jak się zakłada lampki świąteczne na Regent Street? — zapytał i strzelił ze złości palcami. — No jasne, że nie widziałeś. Trudno. Mają taki ciężki wóz, no wiesz, z platformą na długim przegubowym wysięgniku, żeby podnosić w górę elektryków.
— Wiem, wiem. Używają takiego sprzętu na lotnisku Jana Smutsa w Johannesburgu do obsługi dużych samolotów. Nazywają to to długim ramieniem ogrodnika.
— Naprawdę? — spytał z zaciekawieniem. — No tak, domyślam się nawet dlaczego. Jak zwał, tak zwał, jedna z tych maszyn przyjedzie tu pod mur w sobotę. Pokażę ci, gdzie masz stanąć i kiedy nadjedzie, szybko wskakuj do klatki. Na platformie będzie facet, który ci pomoże i w mgnieniu oka znajdziesz się po drugiej stronie. To się nazywa skok z klasą. — Odwrócił się, żeby nabadać sytuację w holu i szybko mówił dalej. — Kupę rzeczy będzie się tu wtedy działo, ale tym nie zawracaj sobie głowy. Masz myśleć wyłącznie o platformie.
— Dobra jest.
— Prosili mnie, żebym ci przekazał coś jeszcze. Jeśli przerzucą cię, na drugą stronę, a tobie nie uda się znaleźć tych dwudziestu tysięcy, to niech cię Bóg ma w swojej opiece, bo nikt inny go nie wyręczy. Nawet nie zdążysz tego długo pożałować. To nie przejęzyczenie, Rearden. Podkreślali, żebym ci to powtórzył na wypadek, gdybyś chciał się rozmyślić.
— Dostaną swoją forsę — uciąłem.
— No to git. Zatem do soboty. — Odwrócił się na pięcie, zatrzymał się w pół kroku i znów stanął ze mną twarz w twarz. — Aha, byłbym zapomniał — powiedział od niechcenia. — Ktoś jeszcze się z tobą wybiera. Będziesz musiał mu pomóc.
— Kto taki?
— Slade.
4
Gapiłem się na niego z niedowierzaniem.
— Zgłupiałeś, czy jak?
— Co jest? O co chodzi? Masz coś przeciwko wolności dla innych?
— On pyta, o co chodzi! — Podniosłem głos. — O chodzenie chodzi! Facet na kulach posuwa, Cossie! Przecież to kaleka pieprzony!
— Hamuj się, Rearden — ostrzegł. Ściszając głos, zapytałem z furią:
— No to jak, do cholery, ten Slade ma to niby zrobić, co? Slade nie biega.
— Będziesz na miejscu, żeby mu pomóc — zauważył gładko.
— Jak jasna cholera!
— Hm, coś ci powiem, Rearden. Te jego kule są trochę na pokaz. Od chwili, kiedy wyszedł ze szpitala, urządza małe widowisko. Pobiegnie, da sobie radę. Nie mówię, że od razu będzie bił rekordy, ale posunie tak szybko, jak trzeba.
— No to równie dobrze może sobie posuwać beze mnie — oznajmiłem z całą mocą. — Chryste! Jak on zawali skok i mnie złapią, to udupią mnie na pół roku w separatce, a potem wyślą do tego nowego mamra na Isle of Wight, albo do pawilonu E w Durham. Zrobią to jak nic! W życiu się stamtąd nie wygrzebię!
— Tak samo sprawa ma się ze Sladem — Cosgrove ani się zająknął. — I nie zapominaj, że on dostał ponad czterdzieści lat. — Jego głos stał się spięty i chrapliwy. — A teraz mnie posłuchaj. Slade jest dla nas sto razy cenniejszy niż ty. Nie uwierzyłbyś, ile forsy z niego wydusimy. Więc lepiej rób, co ci każą. Jeśli zaś idzie o Durham, to i tak mają cię tam w sobotę przenosić.
— Niech to szlag! Nie gracie najuczciwiej, chłopaki.
— O co ci chodzi? Że Slade jest szpiegiem? Naszła cię nagła fala patriotyzmu?