Czy to wszystko wydarzyło się
naprawdę? - pytali oszołomieni fani...
A już następnego dnia swymi wrażeniami dzielił się z dziennikarzami Jon Lord:
Pierwszy koncert byl zdecydowanie wyniszczającym przeżyciem. Po razpierwszy w calej
mojej zawodowej karierze po występie wróciłem prosto do hotelu, do lóżka, nie schodząc
nawet do baru. Fizycznie i psychicznie byłem po prostu wykoriczony. . .
Publiczność była rewelacyjna - zgotowała nam wspaniałe powitanie... Nie był to
najłatwiejszy koncert w moim życiu, ale z pewnością jeden z tych najbardziej
niezapomnianych. . .
Następny występ, w Adelaide, obejrzało na tenisowych kortach ponad IO tysięcy
widzów. Po raz pierwszy w trakcie tej trasy koncertowi Purple towarzyszyły zamieszki
wśród publiczności, po raz pierwszy też występ ozdobił dodatkowo "Speed King" - i tak
już pozostanie do końca trasy. Czasami w zestawie zabraknie "Child In Time , tu i ówdzie
pojawi się "Woman From Tokyo" - jedna rzecz natomiast pozostanie niezmieniona:
ogromny entuzjazm i szalona radość fanów, szczęśliwych z możliwości ujrzenia swych
idoli razem po ponadjedenastu latach. W ogromnej większości przypadków zespół odpłaci
się swym wielbicielom z potężną nawiązką...
A my pozostańmy jeszcze przez chwilę w Perth - w tamtejszym hotelu Sheraton,
następnego dnia po koncercie zaczęły dziać się rzeczy dziwne. Po pierwsze, nazajutrz
rano pan Richard H. Blackmore został wyrwany z błogiego snu przez remontujących
akurat dwunaste piętro hotelu robotników. Po 21 (sic ! ) skargach i tyluż zapewnieniach,
że "to już się nie powtórzy", gitarzysta przedsięwziął własne kroki. Następnej nocy
wynajęto osobny pokój na nazwisko J. Sessions, z sąsiedniego sklepu muzycznego
Musgroves sprowadzono sprzęt i rozpoczęto... jam session. Niestety, twórcza atmosfera
zakłócona została już po trzech minutach - do pokoju wkroczył bowiem niejaki Alfie,
osobisty goryl właśnie koncertującego w Perth zaraz po Purplach Erica Claptona. Alfie
oświadczył: Jeśli będę chciał posłuchać muzyki, to kupig sobie bilet na koncert - wyłącz
to zaraz, bo jak jeszcze raz cię usłyszę, to będzie źle. . . i wyszedł. Ritchiemu w zupełności
to wystarczyło - osiągnął zresztą swój cel, bo w rezultacie nocnego muzykowania
obudzona została połowa hotelowych gości...
Na szczęście następnego dnia Purple odlatywali do Adelaide, skąd po koncercie
udali się do Auckland. Świadomi tego, że na cichą Nową Zelandię "zwala im się"
najgłośniejszy zespół świata tamtejsi radni zastrzegli, że poziom hałasu winien zostać
ograniczony do 90 decybeli. Oczywiście Purple nie mogli pozwolić, by ich reputacja
156
została tak haniebnie zszargana - pokoncertowe odczyty wskazywały na przekroczenie
ustanowionego wcześniej limitu o całe 10 decybeli. Mało tego - przed samą imprezą,
zupełniejak za dawnych dobrych czasów doszło do sporych rozruchów, w wyniku których:
2000 ludzi próbowało siłą dostać się na stadion w Auckland (obecnych było tam już
przeszło 12 tysięcy widzów), 78 najbardziej krewkich przymknęła policja, a 30
funkcjonariuszy odniosło obrażenia. Jak relacjonował to dowódca lokalnych sił
porządkowych, awantury zaczgły się na przylegającym do stadionu parkingu, kiedy
sprzymierzone ze sobą gangi motocyklistów i pz'aków piły alkohol i spożywały narkotyki
czekając na rozpoczęcie koncertu. Gdy policjanci przystąpili do zatrzymywania
najbardziej niebezpiecznego " elementu ", chuligani zaatakowali ich śrubami, butelkami
i kawalkami metalu.
Stangliśmy oko w oko ze śmietanką tutejszego pólświatka - od Iat nie widzieliśmy
takiej liczby kryminalistów wjednym miejscu.
Na szczęście na samym stadionie panował względny spokój, a koncert, choć
zamknęło go "Smoke..." wykonane b e z udziału Blackmore'a, okazał się kolejnym
wielkim sukcesem.
Resztę koncertów tej części trasy Purple grać mieli już tylko w Australii. Polityka
" marketingowa" wyglądała w ten sposób, że zespół czekał aż w danym miejscu jeden
koncert wyprzeda się do ostatniego miejsca, po czym z miejsca dodawał drugi w tej
samej sali. W ten sposób grupa zagrała dwa koncerty w Brisbane i po trzy w Melbourne
i Sydney. I właśnie występy w Sydney warte są tu szerszej wzmianki - a dokładniej
rzecz biorąc ten z 13 grudnia. Oto bowiem pod sam koniec koncerlu na scenie wraz z
Purplami pojawiła sięjeszczejedna postać. Był to sam George Harrison,jeden z Beatlesów
i przyjaciel panów Lorda i Paice'a. A oto Arnold z Liverpoolu, który wvgrał konkurs na
wspólny występ z nami - zaanonsował uroczyście Gillan i "Arnold" wraz z całym zespołem
zabrał się za przesławny standard Little Richarda "Lucille". Jak wszyscy wiedzą -
wspomina w książce "Child In Time" Gillan - nagrywałem tę piosenkę wiele razy, kiedy
więc na scenie padljej tytuł, Ritchie zapytal mnie: " Wjakiej tonacji ? ". " Obojętnie w
jakiej " - odparłem wesoło. " Mogg to śpiewać w każdej tonacji, jaką sobie życzysz ". A
Ritchie oczywiście wybrał wersjg najgorszą z możliwych. . . Wtakiej tonacji śpiewali kiedyś
tę piosenkę Everly Brothers. Gdy publiczność uświadomiła sobie, kto gra z nami na
scenie, oszalała z radości. Natomiast poza sceną zdarzyła się rzecz następująca. lan
Gillan znajdował się pod prysznicem, gdy akurat w tym momencie Jon Lord i Phil Banfield
wpadli na pomysł wspólnego zdjęcia z eks-Beatlesem. Słysząc to wokalista wybiegł
spod natrysku - aby jednak dochować reszetk przyzwoitości, koledzy kazali mu "coś
założyć", jeśli lan chciał z nimi pozować. Dzielny wokalista pod ręką znalazł tylko...
skarpetkę, niezmieszany naciągnął ją sobie tam gdzie trzeba i od tej pory promiennie
uśmiecha się do nas z "rodzinnej" fotografii.
Również w Sydney swoje "pięć minut" miał Jon Lord. Dzień przed pierwszym
koncertem odwiedził lokalną spaghetterię La Strada, gdzie pochłonął aż trzy talerze
włoskiego specjału. Jako prawdziwy dżentelmen nie omieszkał przy tym wyrazić swego
uznania szefowej lokalu, pani Giovannie Toppi. Wzruszona niewiasta spytała Jona, co
robi na co dzień - dowiedziawszy się prawdy, szepnęła tylko: Och, to zbyt głośne dla
mnie. Ja Iubig muzykg romantyczną. Jon pokazał jednak prawdziwą klasę, obiecując