Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Ostatni krzyk węża przeszył ją do szpiku kości. Zrozumiała, że on nigdy jej nie zdradził, a wszelkie podejrzenia były nie na miejscu. Łzy ciekły jej z oczu, kiedy stała nieruchomo, obserwując, jak Haesslich rozmawia z Vernerem. Słuchała w całkowitym milczeniu każdego słowa przekazy­wanego przez mikrofon dalekiego zasięgu. Zadrżała, kiedy Haes­slich ogłosił na nią wyrok śmierci.
- Wygląda na to, że zostałaś bez pracy, rybko — powiedział Greerson, dając do zrozumienia, że nigdy tak naprawdę nie wierzył w historyjkę, że Hart pracuje dla Crenshaw. Implikacje tego nieu­danego oszustwa wydawały się obecnie zupełnie nieistotne. Greerson przykucnął przy jej stopach i zarepetował karabinek snajper­ski. -Aleja w dalszym ciągu mam kontrakt na tego dzieciaka. A nie chciałabyś złożyć zamówienia na skórę smoczyska? Moja wyrzut­nia może go strącić równie łatwo jak helo. Kiedy sprzątnę Vernera, możemy rozpocząć negocjacje.
Hart nie była aktualnie zainteresowana śmiercią smoka.
- O co ci chodzi?
- Chodzi mi o interes, elfia panienko. Zawsze o interes.
Hart popatrzyła na szczątki. Jeszcze do niedawna była to Tessien, jedyna istota, której prawie ufała podczas ostatnich dziesięciu lat. Teraz leżała martwa. Zginęła wołając jej imię, ale Hart zawio­dła ją dużo wcześniej, dając posłuch bezpodstawnym podejrzeniom.
Tessien nie żyła. Gniew przetoczył się przez nią, przechodząc w furię. Czy to wina Vernera? Czy powinna go usunąć, za to że żyje, a Tessien leży martwa? Czy też powinna skierować swój gniew przeciw Haesslichowi, za to że przegryzł gardło wężowi? A może powinna winić siebie, za to że wysłała Tessien po Vernera i posta­wiła ją na drodze tego mordercy Haesslicha?
Przenośny projektor trideo należący do Vernera w dalszym cią­gu rzucał obraz na ścianę budynku. Ujrzała, jak Verner, którego śledziła przez całą noc i który nie mógł być tam w żaden sposób obecny, prowadzi atak na lądowisko 23. Pułapka zastawiona przez Crenshaw przemieniła szybkie porwanie w regularną bitwę. Obra­zy śmierci i zniszczenia kładły długie cienie na postacie mężczy­zny ł smoka. Za to na ścianie Crenshaw walczyła z doppelgangerem. Hart położyła dłoń na ramieniu Greersona.
- Myślę, że powinieneś popatrzeć.
Greerson założył gogle w samą porę, żeby zobaczyć, jak doppelganger zrzuca Crenshaw z platformy.
- A to sukinsyn! - Usiadł i odetchnął głęboko. - No i po czeku. - Zaczął składać karabinek snajperski.
- Co robisz?
- A jak myślisz, elfia panienko? Zbieram się. Robota skoń­czona. — Schował elementy uzbrojenia do podręcznej torby. - Jesteś pewna, że nie chcesz sprzątnąć smoka? Skoro już tu jestem, dam ci spory upust. Potrząsnęła głową.
- Dorzucę jeszcze zniżkę dla profesjonalisty i kolegi po fachu.
- Wydaje mi się, że to jednak sprawa osobista. Greerson pokiwał głową i podrapał się w brodę.
- Sprawy osobiste to kiepski interes, elfowa panienko. Mogę odejść tak jak przyszliśmy?
Hart skinęła głową i odwróciła wzrok w stronę, gdzie w dalszym ciągu toczyła się rozmowa. Usłyszała zgrzytanie butów na żwirze, a chwilę później zupełnie zapomniała o krasnoludzie.
Haesslichowi wcale nie podobało się to, co zobaczył. Nawet je­żeli zwrócił uwagę na to, że Sam odgrywał główną rolę na ekranie, zdziwienie zostało odepchnięte przez złość. Gniew wzbierał w smo­ku, aż utworzył niemal namacalną kulę wokół Vernera. A całe to wzburzenie było wynikiem fiaska planu. Arogancja tej bestii po raz drugi zadziwiła Sama.
Dla niego samego widok własnej postaci na ekranie również sta­nowił zagadkę, w tym momencie jednak mało istotną. Widział, jak umierają ludzie. Niektórzy umierali w słusznej sprawie. Inni umie­rali wykonując swe obowiązki. Shadowrunnerzy i agenci korpora­cji umierali tak samo. Widział, jak zdradza przyjaciół i opuszcza Sally i jej towarzyszy. Zdał sobie sprawę, że postać Samuela Vernera musiała stanowić przebranie dla Jacqueline. Błyskawiczne porwanie, które miało całkowicie zaskoczyć strażników zmieniło się w orgię śmierci, zniszczenia i zdrady. Wszystko, co w jakikol­wiek sposób wiązało się z planami Haesslicha, jego usiłowaniami zwiększenia własnej potęgi, bogactwa i wpływów, kończyło się śmiercią. Ale to, co zobaczył, oznaczało dla smoka jedynie pokrzy­żowanie planów.
Złość Haesslicha zatrzeszczała w powietrzu. Obserwując, jak bestia wyrzuca z siebie całą furię, Sam wiedział, że jego chwile są policzone. Potwór nie miał pojęcia, że Sam został zdradzony przez agentów jeszcze innego smoka, zresztą nie wiele by go to obchodzi­ło.
Smok wygiął szyję i wciągnął powietrze. Wokół jego kłów za­płonęły płomyki jako zapowiedź rychłej eksplozji ognia. Sam miał nadzieję, że szczęki nie zacisną się na nim prędzej. Lofwyr powie­dział: „Śmierć za śmierć", ale miał na myśli chyba inną sytuację. „Umieranie jest proste. Dopiero później zaczynają się schody", powiedział Pies. No cóż, dalszy ciąg znajdował się w innych rę­kach. Haesslich będzie musiał zebrać to, co posiał.
W głowie Sama zaczęła rozbrzmiewać pieśń. Śpiewał ją drżą­cym głosem Pies. Najmniej odpowiednia pora na popisy wokalne. Za moment życie Sama miało zapłonąć jak pochodnia. Cóż, sły­szał, że szaleńcy nie czują bólu. Zaczął również śpiewać.
Haesslich opuścił łeb i odsłonił kły.