Skinął głową prosto w chmury dymu, który dostał mu się do oczu. Zamrugał gwałtownie. "I sprzedałem go, tak samo, jak pozostałych - pomyślał ponuro - z chwilą, kiedy przeniosłem się do CL i zacząłem wydawać ich pieniądze".
- Nie widziałem go od wieków. Naprawdę nie wiem, czy zechce mnie wysłuchać.
- Szkoda - odparł Michael, wpatrując się w filiżankę. - Postąpiłem wbrew wyraźnym rozkazom, sugerując ci coś takiego. Zapomnij o tym, dobrze?
- Pracujesz nad tym wybuchem na Blanchen?
- Jedynie asystuję.
- Rozumiem. Przykro mi.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy. W końcu Michael dopił swą kawę i wstał.
- No cóż, chyba będę już wracał do roboty - powiedział. - Do zobaczenia za jedenaście dni, u mnie. O świcie. Będziesz pamiętał?
- Będę.
- I dziękuję za kawę.
Morwin skinął głową i uniósł dłoń w pozdrowieniu. Michael wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Przez dłuższą chwilę Morwin wpatrywał się w utrwalony przez siebie sen chłopca. Potem jego spojrzenie spoczęło na filiżance. Nie odrywał od niej wzroku, dopóki nie uniosła się w powietrze i roztrzaskała o ścianę.
Heidel von Hymack spojrzał w górę, na leżącą w łóżku dziewczynkę i odwzajemnił jej słaby uśmiech. Zgadywał, że mogła mieć około dziewięciu lat.
- ... A to jest klanit - wyjaśnił, dokładając kolejny kamyk do rzędu leżących już na okrywającej ją kołdrze. - Zebrałem ich kilka, gdy przebywałem na planecie zwanej Claana. Oszlifowałem je, zachowując jednak ich pierwotny kształt.
- Jaka jest Claana? - zapytała z zaciekawieniem.
- W większości pokryta wodą - odparł. - Ma ogromne, błękitne słońce, które pływa po różowym niebie, i jedenaście księżyców, które zawsze zachowują się w dziwaczny sposób. Nie ma tam żadnych kontynentów, jedynie tysiące maleńkich wysepek, porozrzucanych po całej planecie. Zamieszkujące je istoty są płazami i większość swego życia spędzają pluskając się w wodzie. Nie ma tam żadnych miast, a przynajmniej nie ma nikogo, kto by jakieś widział. Mieszkańcy trudnią się przerabianiem znajdowanych w wodzie materiałów na noże i tym podobne rzeczy. Ten kamyk pochodzi właśnie z ich oceanów. Znalazłem go na plaży. Posiada dziwny kształt, ponieważ gdy woda wyrzucała go na brzeg, długo ocierał się o piasek i inne kamienie. Rosnące na wyspach drzewa mają bardzo długie korzenie, którymi sięgają wody. Mają też bardzo duże liście. Niektóre rodzą nawet owoce. Temperatura jest tam prawie zawsze umiarkowana, ponieważ znad oceanów często wieją ciepłe wiatry. I zawsze, kiedy tylko zechcesz, możesz się wspiąć na coś wysokiego i rozejrzeć we wszystkich kierunkach. Zawsze wówczas zobaczysz jakieś ciemne miejsce, gdzie akurat pada. Gdy spoglądasz poprzez ścianę deszczu, wszystko wydaje się nieostre i rozmyte, trochę jak odległy brzeg krainy bajek. Są tam także miraże. Czasami widzisz wysepki na niebie, na których drzewa rosną koronami w dół. Tubylcy powiedzieli mi, że tam właśnie udają się po śmierci. Wierzą, że wysepki te zamieszkane są przez ich przodków, którzy obserwują ich z góry. Jeżeli podoba ci się ten kamień, możesz go sobie zatrzymać.
- O tak, panie H! Dziękuję bardzo!
Zacisnęła na kamieniu drobną piąstkę i potarła nim o skraj swej szpitalnej nocnej koszuli.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał.
- Lepiej - odpowiedziała z wdzięcznością. - Dużo lepiej.
Z uwagą przyglądał się maleńkiej twarzyczce, ciemnym oczom i pokrytym piegami policzkom. Od chwili, kiedy podano jej jego krew półtora dnia temu, cera dziecka nabrała o wiele zdrowszego wyglądu. I nie trzeba już było stymulować akcji serca. Mogła już siedzieć, podparta wygodnie poduszkami i przez krótki czas nawet rozmawiać. Gorączka spadła, a ciśnienie krwi wróciło już niemal do normy. W miarę powrotu do zdrowia jęła wykazywać rosnącą ciekawość i ożywienie, właściwe dla dzieci w jej wieku. Uznał, że kuracja zakończyła się sukcesem. Nie myślał już o pozostawionych w lesie dziewięciu grobach i o innych, leżących jeszcze dalej...