Kokaina już mnie nie podniecała, dawała otępienie, nawet
przyjemne, z bezwładem ciała.
Wysyłam obrazy w Galaktykę. Miały wysoką cenę, Okupowano
mój ogród. Grupa
początkujących ćpunów. Naiwni, uważali mnie za swego
przewodnika.
Miałam ochota związać się z nimi za rękę i skoczyć w przepaść.
Tylko tam mogłam ich
zaprowadzić.
Ginęłam codziennie jak motyl. Nie pamiętam momentu
przechodzenia.
Zmalałam od pierwszego zastrzyku koki 5 cm.
Śmierć przyniosła magnetofon i kasety. Mogę słuchać muzyki. To
dobrze. Nie jest tutaj tak
tragicznie. Nadmiar tragiczności zawsze odwraca twarze.
73
Sperma, robaczki, pająki polujące w sieci na muchy, codzienność bez stanu trzeźwości,
brak oddechu. Reanimowano mnie kilka razy. Śmierć kliniczna
niczym nie różni się od snu.
Uwierzcie mi. Przy dawce 500 mg kokainy nie potrafiłam zbliżyć
się do mężczyzny. Nie
wpuszczałam. Cholera, zniszczę to. Niech śmierć martwi się
sama. Niech mnie zabiera w tej
sekundzie. Pieprzę jej darowane 10 dni. Eutanazja.
Zaczęłam żebrać. Jako pierwsza wśród młodych ludzi. Teraz
wiem, że ci z AIDS chodzą z
tabliczkami. Wyzwalanie litości dla modlących się. A jednak nie
chciałam popełnić
samobójstwa, dopóki śmierć nie stanęła w drzwiach i krzyknęła: –
Dosyć!
Nie dojdę do kresu śmierci właściwej. Wyznaczyłam sobie inną
datę.
W pozostałościach ludzkiej formy pozostał umysł, ostatnia
funkcja, najsilniejsza, która
zanika najpóźniej. Pokrętnie rozumujący, zabiegany przeliczaniem
dolara na kokę, nie mający
czasu na oczyszczanie, zagrożony wizją zagłady świata.
Hej, wy wszyscy którzy pragniecie być ćpunami. Tam w głębokiej
podświadomości duszy
ludzkiej jest wpisana tendencja do bycia nałogowcem. To ukryty
gen przekazywany przez
stulecia, który w sprzyjających warunkach zaczyna działać. Nagle
spostrzega się, że inaczej
popija się alkohol. Leki przy drobnych bólach same znajdują się w dłoni. Sen przychodzi
dopiero po trzykrotnie zwiększonych dawkach niż przepisał lekarz.
A pewnego dnia trafia się
na opiaty czy halucynogeny. I nie można bez nich żyć. Oto jest
narkomania.
74
Szukacie winnych: dom rodzice, szkoła. A winnych nie ma, NIE
MA, po prostu nie
istnieją. To my sami chcemy być nałogowcami, chcemy się
uzależnić, zniewolić, zamknąć w
obłędzie. Witajcie moje krwawe dzieci: jeden zastrzyk, jeden kop i lawina toczy się.
A bunt Basiu na zniewolenie? No, co ty na to? A brak miłości? Co
ty na to? Już nic, Basiu,
już tylko śmierć.
Przespałam kilka miesięcy w przekonaniu, że nie żyję. Byłam taka
lekka, że wiatr unosił
mnie 40 cm nad ziemią i nie musiałam chodzić na opuchniętych
stopach. Na dużym palcu
lewej stopy zrobiła się cuchnąca dziura, która prześwituje jak
luneta. Owrzodzenia na
palcach, proszę mnie nie przytulać.
Ocal mnie Panie.
Już czas.
Dokąd? Kiedy?
Już wielki czas.
W drogę, przed siebie. Wiem, tuż, tuż. Oddaj mi stopy!
Pluton egzekucyjny czeka madam. Za zdradę człowieczeństwa.
Do szału doprowadza mnie tykanie zegara lub kapiący kran.
Dobrze, że na koniec panuje
tutaj cisza. Słowa, słowa. Umykały, uciekały jak przestraszone
króliki. Co za przeklęta
mozaika. Co za przewrotność pamięci – dom, mama, kosz, próg,
koszula, samotność, dziwka,
brat, strzykawka, krokodyl. To krzyżówka nie do rozwiązania. To
pułapka.
Namalowałam obraz zatytułowany: „Śmierć nadchodzi nocą”. I
przyszła, spodobało się jej
moje dzieło, a teraz z niego się wypłaca.
Zaczęłam powoli odzyskiwać spokój. Kiedy nie ma się nic do
stracenia, nic cię nie
75
zaskakuje. Ten cień, który jeszcze we mnie drgał, odblask świecy, błysk mrocznych skał nad
brzegiem oceanu, oto trwał we mnie cień, który nie pozwala
zasnąć, wymyka się spod
kontroli świadomości, daje złudzenie życia.
Odnalazłam w sobie nową prawdę; byłam ocalona przez czas,
który dla mnie odszedł
innym torem i moje dzieło. Czy zrównoważy moją zbrodnię? Nie
wiem. Cena jest
niewyobrażalna i rodzi boski sprzeciw, chociaż uważam, że to
ludzie wymyślili religie, bo
kochają być zniewoleni lub są zbyt słabi, by kierować się własną
moralnością.
Nadal zjadałam na śniadanie włochate gąsienice, zielone w
pomarańczowy deseń.
Posiadały wiele cennych mikroelementów. Nie byłam sama w
domu. Drugi pokój zajął inny
ćpun, heroinista. Odkryłam go niespodziewanie i doszłam do
wniosku, że jest zupełnie
nieszkodliwy. Niczego nie oczekiwał, nie mógł kopulować, warzył
napar z maków i kołysał
się w takt muzyki. To nowa choroba sieroca. Stawiałam mu na
progu sałatkę z otrutych
motyli lub larw, ale ćpun nie był smakoszem. Czasami zesrał się i stał w kupie godzinami.
Nie pamiętał swego imienia i w jaki sposób tu trafił. Kiedy
pochylałam się nad nim by
podciągnąć mu spodnie, słyszałam spowolniałe bicie jego serca: