Spętano nas wraz z innymi więźniami i po sześciu razem przykuto założonymi na przeguby rąk kajdanami do długiego drąga, lecz niestety zostaliśmy z Elzewirem rozdzieleni. Dziesięć dni prowadzono nas skutych w ten sposób, aż doszliśmy do miejsca zwanego Ymeguen, gdzie budowano królewską fortecę. Żmudna i straszna była to dla mnie wędrówka; po zimie drogi rozmokły, a niewiele miałem na sobie odzienia, by się przed chłodem i deszczem uchronić. Z obu stron jechali na koniach strażnicy, z naładowanymi strzelbami przytroczonymi do siodeł, trzymając w rękach długie bicze, którymi smagali każdego marudera, a ciężko było skazańcom brnąć w błocie, co koniom po pęciny sięgało.
Nie mogłem porozumiewać się z Elzewirem i cały czas szedłem w milczeniu, bo ci, z którymi mnie skuto, byli raczej dzikimi bestiami niż ludźmi, a na dobitek mówili tylko po holendersku.
Gdy doszliśmy do Ymeguen, okazało się, że budowę fortecy ledwie rozpoczęto. Kazano nam kopać fosę i usypywać wały ochronne. Pracowało tam około pięciuset mężczyzn, skazanych jak my na ciężkie roboty. Zostaliśmy podzieleni na grupy, po dwudziestu pięciu w każdej, lecz znowu Elzewira i mnie rozdzielono i pracowaliśmy w różnych częściach fortecy. Widywałem go rzadko i tylko gdy przypadkiem nasze grupy się spotkały, mogliśmy przechodząc kilka krótkich słów wymienić.
Nie znajdując więc pociechy w niczyim towarzystwie, oddawałem się rozmyślaniom i wspomnieniom przeszłości. Zrazu stale powracały w snach moje chłopięce lata, na zawsze już utracone i często budziłem się sądząc, że znów jestem w szkole pastora Glennie lub rozmawiam w altanie z Grace, albo wchodzę na wzgórza Weatherbeech i słyszę szeleszczący lasem śpiew słonego morskiego wietrzyka. Lecz niestety! Gdym tylko oczy otwierał, niknęła ta złuda i oto leżałem w smrodliwej szopie, gdzie na cuchnącej słomie spało pięćdziesięciu skutych skazańców. Z czasem obrazy przeszłości zaćmiły się, mniej były wyraźne i nawet te słodkie a smutne nocne wizje rzadziej mnie nawiedzały. Życie stało się jednostajne, mijał miesiąc po miesiącu i rok po roku, zawsze przynosząc ten sam beznadziejny i bezowocny trud. A jednak praca była zbawieniem, bo zacierała i stępiała wyrazistość wspomnień, a niezmienna monotonia życia przydawała skrzydeł czasowi.
W ciągu wszystkich tych lat, które strawiłem w Ymeguen, jedna się tylko zdarzyła rzecz warta przypomnienia. Pewnego ranka w tydzień po przybyciu na miejsce, zdjęto ze mnie kajdany i zaprowadzono do niewielkiej, osobno stojącej szopy. Było tam kilku strażników, a pośrodku stało mocne drewniane krzesło opatrzone uchwytami i prętami. Na ziemi płonął ogień, powietrze wypełniał dym i zapach przypalonego mięsa. Serce załomotało mi w piersi, bo gdy ujrzałem krzesło i ogień, gdy poczułem woń spalenizny, myślałem, że jest to miejsce kaźni i zaraz zostanę wzięty na męki. Siłą usadzono mnie w krześle, przywiązano doń sznurami i głowę wetknięto w uchwyt. Jeden ze strażników wyjął z ognia czerwone żelazo i zbliżył do niego rękę, by zbadać, czy jest dość rozżarzone. Już całą moc w sercu zbierałem, aby zwalczyć ból jak najdzielniej, lecz gdy ujrzałem to żelazo, odetchnąłem z ulgą, bo domyśliłem się, że służy tylko do wypalania piętna, a nie jest narzędziem tortur. Napiętnowano mnie więc, przykładając żelazo do twarzy po lewej stronie, między nosem a kością policzkową, aby znak najlepiej mógł być widoczny. Zniosłem spokojnie ból i prażący blask, bo oczekiwałem czegoś znacznie gorszego, i nawet bym o tym nie wspomniał, gdyby nie chodziło o znak, który mi wypalono. Było to “Y”, pierwsza litera słowa Ymeguen”, i napiętnowano nim wszystkich pracujących tu skazańców. Dla mnie owo “Y” znaczyło coś więcej jeszcze, było zarazem czarnym godłem Mohunów. I jak owca naznaczona stemplem swego pana, który może żądać jej zwrotu, gdziekolwiek się zabłąka, tak ja napiętnowany zostałem godłem Mohunów, jakbym był ich na śmierć i życie. W trzy miesiące późnBiej, gdy znak się zabliźnił i wrósł w mój policzek, spotkałem Elzewira; i kiedy idąc fortecznym wałem wymieniliśmy pozdrowienia, spostrzegłem, że on również ma wypalony na lewym policzku znak Mohunów.