Obecnie przyniesiono Ptahora pośpiesznie z jego willi do Domu Życia. Oczyścił się w przeznaczonym na to pomieszczeniu, a ja postarałem się o to, by znaleźć się w jego pobliżu. Był, jak dawniej, łysy, twarz mu się pomarszczyła a policzki zwisały żałośnie po obu stronach zgorzkniałych ust starca. Poznał mnie, uśmiechnął się i powiedział: – Ty żeś to, Sinuhe? A więc zaszedłeś aż tak daleko, synu Senmuta? – I wręczywszy mi skrzyneczkę z czarnego
drewna, w której trzymał swoje narzędzia, kazał mi towarzyszyć sobie. Był to dla mnie nie zasłużony niczym zaszczyt, którego mógł mi pozazdrościć nawet królewski lekarz, i zachowałem się stosownie do tego.
– Muszę wypróbować pewność mojej ręki – powiedział do mnie Ptahor. – Otworzymy najpierw parę czaszek, by zobaczyć, jak pójdzie robota.
Oczy miał wodniste, a dłonie trzęsły mu się trochę. Poszliśmy na salę z nieuleczalnie chorymi, sparaliżowanymi i chorymi z obrażeniami głowy. Ptahor zbadał kilku z nich, obejrzał ich głowy i wybrał jakiegoś starca, dla którego śmierć byłaby wyzwoleniem, oraz mocnego niewolnika, który utracił zdolność mówienia i nie mógł poruszać członkami, oberwawszy kamieniem w głowę w jakiejś ulicznej bójce. Obu chorym podano napój znieczulający i przeniesiono ich do sali operacyjnej oraz oczyszczono. Narzędzia swoje Ptahor sam obmył i oczyścił w ogniu.
Moim zadaniem było ogolić pacjentom głowy najostrzejszą brzytwą. Następnie umyto im i oczyszczono głowy jeszcze raz, i w skórę na głowie wtarto znieczulającą maść. Ptahor gotów już był do operacji. Naprzód przeciął skórę na głowie starca i odsunął ją na boki nie troszcząc się o obfity upływ krwi. Potem grubym świdrem w kształcie rurki wywiercił szybkimi ruchami dziurkę w ogołoconej czaszce i wyjął kawałek kości. Starzec zaczął jęczeć, a twarz jego posiniała.
– Nie widzę żadnej wady w jego głowie – oświadczył Ptahor, włożył wyjęty kawałeczek kości z powrotem na miejsce, zeszył kilkoma szwami skórę na czerepie i założył opatrunek, po czym starzec wyzionął ducha.
– Zdaje się, że ręce mi się trochę trzęsą – zauważył Ptahor. – Może ktoś z młodszych przyniesie mi kubek wina.
Prócz lekarzy z Domu Życia operacji przyglądała się cała grupa uczniów, którzy mieli zostać trepanatorami. Gdy Ptahor dostał wina, skierował swą uwagę na niewolnika, który siedział związany i mimo znieczulającego napoju łypał dziko oczyma. Ptahor kazał związać go jeszcze mocniej, po czym głowę wstawiono w specjalne urządzenie, którym nawet olbrzym nie zdołałby zachwiać. Ptahor otworzył mu skórę na czerepie, lecz tym razem zwracał baczną uwagę na upływ krwi. Żyły na brzegach przeciętej skóry przypalono, a krew zatamowano za pomocą leków. Dokonali tego inni lekarze, gdyż Ptahor nie chciał zmęczyć swych rąk. W Domu Życia był co prawda, jak to jest w zwyczaju, tamowacz krwi, prosty, nieuczony człowiek, którego sama obecność sprawiała, że krew po krótkiej chwili przestawała płynąć. Ptahor jednak pragnął zrobić przy operacji wykład, a równocześnie oszczędzał swoje siły dla faraona.
Oczyściwszy powierzchnię czaszki, pokazał obecnym miejsce, gdzie kość została wgnieciona. Przy użyciu świdra, piłki i szczypczyków oddzielił potem kawałek czerepu wielkości dłoni i znowu zademonstrował wszystkim, że między białymi zwojami mózgu zebrała się zakrzepła krew. Niesłychanie ostrożnie usunął skrzepy po kawałeczku i wyjął odprysk kości, który utkwił w mózgu. Operacja zabrała sporo czasu, tak że każdy uczeń mógł obserwować sposób, w jaki Ptahor pracował, i zakarbować sobie w pamięci, jak wygląda żywy mózg.. Następnie Ptahor zamknął otwór w czaszce oczyszczoną w ogniu srebrną płytką, którą tymczasem sporządzono na wzór usuniętej części czerepu, i przymocował ją mocno do czaszki małymi sztyfcikami. Zeszył ranę, założył opatrunek i powiedział: – Zbudźcie go! – Pacjent bowiem już od dawna stracił przytomność.
Niewolnika uwolniono z więzów, wlano mu do gardła wina i dano powąchać silne lekarstwa. Po chwili usiadł i zaczął sypać przekleństwami. Był tu cud, w który trudno uwierzyć, gdyby się samemu nie było tego świadkiem, gdyż przed trepanacją mężczyzna ten pozbawiony był mowy i nie mógł poruszać członkami. Tym razem jednak nie potrzebowałem pytać “dlaczego?", ponieważ Ptahor wyjaśnił nam, że symptomy te powodowało wgniecenie ciemienia i wylana na powierzchni mózgu zakrzepła krew.
– Jeśli do trzech dni nie umrze, można go uważać za wyleczonego – dodał. – A po tygodniu może już dać cięgi temu, który uderzył go kamieniem. Przypuszczam, że nie umrze.