Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Słyszałem także, że Aes Sedai planują budowę miasta. . . znalazły nawet
ogirów, aby je dla nich wybudowali. Ogirów! — Potrząsnął głową, jakby przy-
woływał się ze świata legend do rzeczywistości. — Czy sądzisz, że ponownie
zamierzają rządzić światem? Aes Sedai? Uważam, że powinniśmy je pozabijać,
zanim znowu nas zniszczą.
— Postępuj wedle tego, co uznasz za najlepsze. — Głos Jeordama nie zdradzał
w najmniejszej mierze jego własnych poglądów. — Ja muszę przygotować moich
ludzi do przeprawy przez te góry.
Ciemnowłosy mężczyzna wyprostował się w siodle, najwyraźniej rozczaro-
wany. Rhoderic podejrzewał, że spodziewał się uzyskać pomoc Aielów przy zabi-
janiu Aes Sedai.
— Grzbiet Świata — powiedział Garam szorstko. — Kiedyś nosił inne miano.
Nazywano go Murem Smoka.
— Nazwa jak najbardziej stosowna — zareplikował Jeordam.
Rhoderic spojrzał na szczyty górujące w oddali. Nazwa stosowna dla Aielów.
Tajna nazwa ich własnego ludu, o której nikomu nie mówiono, brzmiała: Lud
372
Smoka. Nie wiedział, dlaczego trzymano ją w sekrecie, nigdy nie wypowiada-jąc głośno, wyjąwszy tę jedną chwilę, gdy otrzymywało się włócznię. Cóż może
znajdować się poza tym Murem Smoka? Z pewnością będą tam ludzie, z którymi
trzeba będzie walczyć. Zawsze tak było. Cały świat zamieszkiwali jedynie Aielo-
wie, Jenn oraz ich wrogowie. Nikt więcej. Aielowie, Jenn i wrogowie.

* * *
Rand wciągnął głęboki oddech tak łapczywie, jakby nie oddychał od wielu
godzin. Przyprawiające o ból oczu kręgi światła pełzły po otaczających go ko-
lumnach. Słowa wciąż tłukły się echem po głowie. Aielowie, Jenn i ich wrogowie
oto, z czego składa się świat. Z pewnością wówczas jeszcze nie doszli do Pustko-
wia. Widział — przeżywał — czas, zanim Aielowie osiedli w swojej Ziemi Trzech
Sfer.
Z każdą chwilą znajdował się bliżej Muradina. Oczy Aiela biegały niespokoj-
nie, zdawał się wzdragać przed wykonaniem następnego kroku.
Rand ruszył naprzód.

* * *
Pochylony lekko na okrytym białym płaszczem zboczu wzgórza, Jeordam nie
zwracał uwagi na zimno i obserwował piątkę ludzi prących w jego stronę. Trzech
mężczyzn w płaszczach i dwie kobiety w workowatych sukniach z trudem prze-
dzierali się przez śnieg. Zima powinna już dawno się skończyć, wedle przepo-
wiedni starców, ale ich słowom towarzyszyły zazwyczaj utyskiwania, że pory ro-
ku odmieniły się względem tego, co było dawniej. Utrzymywali także, że jeszcze
niedawno ziemia trzęsła się, a góry wznosiły lub zapadały niczym powierzchnia
wody na stawie pośrodku lata, gdy rzucić weń kamień. Jeordam nie wierzył ich
opowieściom. Miał osiemnaście lat, urodził się w namiocie i to było całe życie,
jakie znał. Śnieg, namioty i obowiązek ochrony.
Opuścił zasłonę i wspierając się na swej długiej włóczni, powstał powoli, aby
nie przerazić ludzi z wozów, ale oni i tak zatrzymali się nagle, z wzrokiem wbitym w jego broń — we włócznię, łuk zwisający na plecach i kołczan przy pasie. Na
pozór żaden nie wydawał się starszy od niego.
— Potrzebujecie nas, Jenn? — zawołał.
373
— Nazywasz nas w ten sposób, by z nas szydzić — odkrzyknął wysoki męż-
czyzna o ostrym nosie. — Ale to prawda. My jesteśmy jedynymi prawdziwymi
Aielami. Wy zdradziliście Drogę.
— To kłamstwo! — warknął Jeordam. — Nigdy nie wziąłem do ręki miecza.
Wciągnął głęboki, powolny oddech, aby się uspokoić. Nie wysłano go tutaj po
to, by złościł się na Jenn.
— Jeżeli się zgubiliście, to wasze wozy są tam. — Wskazał na południe
ostrzem swej włóczni.
Jedna z kobiet położyła dłoń na ramieniu ostronosego i przemówiła doń ci-
cho. Pozostali pokiwali głowami i na koniec ostronosy również przytaknął, choć
niechętnie. Kobieta była piękna, pasma jasnych włosów wymykały się spod szala
udrapowanego na głowie. Stanęła przed Jeordamem i powiedziała:
— Nie zgubiliśmy się.
Spojrzała na niego niespodziewanie, jakby widziała go pierwszy raz, potem
ściślej owinęła się szalem.
Przytaknął, nie spodziewał się innej odpowiedzi. Jenn starali się konsekwent-
nie unikać mieszkańców namiotów, nawet wówczas, gdy potrzebna im była po-
moc. Ci, którzy postępowali inaczej, zazwyczaj znajdowali się w sytuacji tak roz-paczliwej, że od nikogo innego nie mogli już oczekiwać pomocy.
— Chodźcie za mną.
Od namiotów jego ojca, tylko na poły pokrytych niedawno spadłym śniegiem,