Rzucono kolejne jabłka i mężczyźni wyciągnęli scyzoryki - gdyż dłuższe noże były zarezerwowane dla ich uświęconych obowiązków - i zaczęli rozkrawać owoce. Shan przyjrzał się ich narzędziom. Nożyki o ostrzach zakończonych hakami. Długie noże do zdejmowania skóry. Prymitywne topory, wykute być może przed dwoma wiekami. Połowa z nich bez trudu oddzieliłaby ludzką głowę od ciała.
Pojawiły się dzieci, łakomie wyciągając dłonie po jabłka. Trzymały się z dala od Shana, ale okrążyły Yeshego, zaciekawione i szczęśliwe.
- Przychodzimy z księgarni w mieście - oświadczył Shan.
Jego słowa nie zrobiły żadnego wrażenia na dzieciach, mężczyźni jednak natychmiast spoważnieli. Zaczęli szeptać między sobą, a jeden z nich pobiegł w górę, za wioskę.
Dzieci zaczęły poszturchiwać Yeshego, który nagle począł okazywać im niezwykłe zainteresowanie. Ukląkł, by zawiązać jednemu z nich but, uważnie oglądając przy tym ubranie dziecka. Dzieciarnia wskoczyła mu na plecy, powalając go na ziemię. Niektórzy ze starszych chłopców wyciągnęli drewniane nożyki zabawki i śmiejąc się histerycznie, udawali, że odcinają mu członki.
Shan przyglądał się tej bijatyce tylko przez chwilę, potem jego wzrok spoczął na biegnącym mężczyźnie. Szybko stało się jasne, że zmierza do skały sterczącej na szczycie niskiego wzgórza górującego nad osadą. Shan ruszył za nim, przystanął jednak, kiedy spostrzegł ptaki. Kilkanaście, w większości sępów, krążyło wysoko na niebie. Inne, większe i mniejsze, obsiadły gałęzie karłowatych drzewek wzdłuż ścieżki. Wydawały się dziwnie oswojone, jak gdyby wioska należała do nich w równej mierze jak do ragyapów. Z leniwym zaciekawieniem obserwowały mijającego je w biegu człowieka.
Nazywało się to podniebnym lub powietrznym pochówkiem. Najszybsza metoda likwidacji fizycznych pozostałości ludzkiej egzystencji. W niektórych częściach Tybetu ciała puszczano z prądem rzek, z którego to powodu jedzenie ryb stanowiło tabu. Shan słyszał, że w regionach o wciąż jeszcze żywych związkach z kulturą indyjską praktykowano palenie zwłok. Ale w większej części Tybetu dla pobożnego buddysty istniał tylko ten jeden sposób pozbycia się ciała, gdy wcielenie dobiegło końca. Tybetańczycy nie mogli żyć bez ragyapów. Ale nie mogli też żyć obok nich.
Gdy biegnący zbliżył się do skały, na szczycie wzgórza ukazał się inny mężczyzna. Niósł długi kij zakończony szerokim żeleźcem. Był w średnim wieku, ubrany w zimową czapkę wojskową, której watowane nauszniki zwisały mu po bokach jak małe skrzydła. Shan, nieufnie popatrując na ptaki, usiadł na kamieniu i czekał, aż człowiek w wojskowej czapce zejdzie ku niemu.
Zbliżywszy się, mężczyzna przyjrzał mu się podejrzliwie.
- Nie przyjmujemy turystów - rzucił wysokim głosem. - Odejdź stąd.
- Dziewczyna z księgarni pochodzi z tej wioski - odezwał się szorstko Shan.
Mężczyzna przyglądał mu się z surową twarzą, po czym pochylił żeleźce. Wyciągnął szmatę i nie spuszczając oczu z Shana, zaczął ocierać je z resztek wilgotnej, różowej substancji.
- To moja córka - przyznał. - Nie wstydzę się. - Było to znaczące i śmiałe wyznanie.
- Nie ma powodu do wstydu. Ale dziwnie było stwierdzić, że ktoś z was pracuje w mieście. - Wiedział, że nie musi wspominać o zezwoleniu na pracę. Świadomość, że Shan odkrył kłamstwo, była, jak podejrzewał, jedynym powodem, dla którego ów człowiek w ogóle z nim rozmawiał.
Wyzwanie w oczach ragyapy przygasło, pozostał tylko błysk stanowczości.
- Ona jest dobrym pracownikiem. Zasługuje na szansę.
- Nie przyszedłem tu w sprawie twojej córki. Przyszedłem w sprawie waszych interesów ze starym czarownikiem.
- My nie potrzebujemy czarowników.
- Khorda sprzedawał jej czary. Myślę, że ona przynosi je tutaj.
Mężczyzna przycisnął pięść do skroni, jak gdyby w napadzie bólu.
- Kupowanie czarów nie jest nielegalne. Już nie.
- Ale jednak próbujesz to ukryć, posyłając po nie swoją córkę.
Ragyapa przemyślał jego słowa.
- Pomagam jej się wybić. Pewnego dnia będzie miała własny sklep.
- Sklep może dużo kosztować.
- Jeszcze pięć lat. Mam to rozpracowane. Ragyapowie mają najpewniejszy fach w Tybecie. - Zabrzmiało to jak stary dowcip.