Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- To ta twarz, tak? Wiesz, że nadal mnie legitymują, żeby sprawdzić pełnoletność, a chłopaki prawie tarzają się ze śmiechu przy tej okazji.
- Nie wyglądasz aż tak młodo. Bo nie jesteś tak młody, prawda?
- Mam dwadzieścia dziewięć lat. Ulżyło jej.
- Tylko cztery lata różnicy. Mogę to przeżyć.
Nie miała już powodu, żeby nie spędzić każdej minuty następnych dwóch tygodni w jego towarzystwie. Uśmiechnęła się szeroko i pokiwała na niego palcem.
- Chodź tu.
Oczy mu zabłysły, gdy zrozumiał. Rozpiął pasy i pochylił się, żeby ją pocałować. Jednak nim ich usta się spotkały, odsunął się.
- Czekaj no. Masz dwadzieścia pięć lat? To jakim cudem jesteś lekarzem?
Zaśmiała się.
- Nie. Cztery lata, ale w drugą stronę. Mam trzydzieści trzy. Przesunęła palcem po jego szczęce.
- Ale zarobiłeś plusa, myśląc, że jest odwrotnie.
- Starsza kobieta. - Uśmiechnął się powoli. - Super.
- Ej! - skrzywiła się. Poruszył brwiami.
- Mogę być twoją zabaweczką.
- Myślałam, że to zniewaga.
- Tylko wtedy, gdy nie ma nic poza tym. - Rozpiął jej pasy z głośnym kliknięciem. - Chciałbym, żeby chodziło o coś więcej.
- To dobrze. - Objęła go za szyję. - Bo nie chcę zabawki. Chcę mężczyzny.
Z chęcią poddała się żarowi jego pocałunków. Ogarnęła ją radość i podniecenie. Wsunął dłoń pod jej kurtkę. Christine wygięła się - bardzo chciała czuć jego dłonie, tak samo jak tęskniła za smakiem jego warg, zapachem skóry.
Gwałtowne pragnienie narosło, gdy próbowali dotknąć się pomimo grubych ubrań, starali się przytulić się mocniej mimo ciasnoty w samochodzie. Jedną dłoń zanurzył we włosach, drugą przesuwał po jej nodze. Poczuła, że ją podniósł i obrócił. Bojąc się, że przestanie ją całować, trzymała jego twarz obiema rękami i odpowiadała na pocałunki całą sobą. Nagle siedziała na jego kolanach pośrodku przedniego rzędu siedzeń, a ich języki tańczyły.
Z jękiem poddała się falom przyjemności, gdy ujął jej pośladki i przysunął ją do siebie. Gdy tylko poczuła jego erekcję, oderwała się od jego ust i odchyliła do tyłu, wzdychając z rozkoszy. Jego usta przesuwały się po jej szyi i niżej, gdzie zbyt wiele ubrań zasłaniało jej piersi. Słysząc, jak burczy sfrustrowany, próbowała zrzucić przynajmniej kurtkę. Głośny dźwięk wypełnił powietrze, gdy uderzyła łokciem w klakson. Buddy położył łapy na oparciu siedzenia i zamerdał ogonem, jakby po prostu sprawdzał, co się dzieje.
Ze śmiechem Christine oparła się o deskę rozdzielczą.
W śmiechu Aleca było pewne napięcie.
- Parking w biały dzień to chyba nie najlepsze miejsce.
- Raczej nie. - Rozejrzała się i ulżyło jej, gdy nie zobaczyła nikogo w pobliżu. Odwróciła się do Aleca i uśmiechnęła szelmowsko. - Chyba możemy spokojnie uznać, że moja szczepionka przestała działać.
Ze śmiechem przytulił ją.
- Wiesz co? - Co?
Odchylił się, żeby spojrzeć jej w twarz.
- Lubię cię.
Te słowa wypełniły ją szczęściem jak nigdy wcześniej żadne inne. Lubił ją. To takie proste, a takie cudowne. I o nic jej nie prosił. Nie musiała o to zabiegać. Lubił ją.
Uśmiechnęła się.
- Ja ciebie też.
- To dobrze. Bo będziesz mnie często spotykać. Chociaż... - Zerknął na zegarek. - Teraz muszę zajrzeć na posterunek, sprawdzić, co z Timem, i napisać raport.
- Och. - Oklapła nieco. - Muszę cię puścić.
- Odprowadzę cię do domu. Poklepał ją po pośladkach.
- Nie musisz.
Wróciła na swoje miejsce. Uniósł brew.
- Myślisz, że odpuszczę sobie szansę na jeszcze jeden pocałunek przy drzwiach do mieszkania twoich rodziców?
- Skoro tak stawiasz sprawę.
- Chodź, Buddy - zawołał, gdy wysiadł z wozu. Obaj przeszli na stronę pasażera, a Alec zajrzał na tył. - Przykro mi z powodu futra.