Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Jock, to ja - odparł Jamie szeptem.
- Co za ja?
- Jamie, Jamie Boyle.
Stary człowiek przysunął twarz do szczeliny, spoglądając spod wpół przymkniętych powiek. Potem pokiwał powoli głową.
- Ach tak, Jamie, oczywiście, oczywiście.
Szczęknęła zasuwka łańcucha i drzwi się otworzyły. MacKay założył na nos okulary i wyciągnął rękę. Kiedy Boyle odwzajemnił uścisk, MacKay odezwał się:
- No to wróciłeś w końcu. To świetnie. Tak będzie lepiej. Chodź do kuchni, właśnie miałem robić herbatę. Napijemy się.
Usiedli przy drewnianym stole kuchennym. Boyle spojrzał na Jocka i zaskoczyło go, jak bardzo się postarzał od ich ostatniego spotkania. Zniknęła gdzieś jego dawna dziarskość, mówił powoli i co chwilę wpadał w roztargnienie.
- Jak się czuje Jeanie?
- Świetnie, świetnie. A ty?
- Wiele bym oddał za kąpiel i wygodne łóżko. Jak stoją sprawy, Jock? Są jakieś problemy?
MacKay wzruszył ramionami.
- A kto ich dziś nie ma. Jak nie to, to tamto, wiesz jak to jest. Boyle spostrzegł nagle, że w oczach starca pojawiły się łzy.
- Czy coś się stało? - zapytał.
Starzec wstał i podszedł do zlewu, niosąc w dygocących rękach filiżankę, która stukała lekko o spodek. Boyle siedział w milczeniu, czekając na odpowiedź, ale starzec wydawał się być całkowicie pochłonięty myciem filiżanki i spodka.
- Pójdę na górę i zobaczę, czy Jeanie się obudziła, Jock.
- Tak, tak, zrób to chłopcze.
Boyle wspiął się po szerokich schodach i skręcił w lewo do ej sypialni. Kiedy otworzył drzwi, Jeanie odwróciła się na i uniosła głowę, spoglądając na niego sennie i odgarniając ręką włosy z oczu.
- Jamie, mój Boże, nie poznałam cię - usiadła wygładzając kołdrę. - Kiedy przyjechałeś? Jak to cudownie, że jesteś.
Po chwili trzymali się już w objęciach. Przytuliła się do niego, kładąc mu głowę na ramieniu. Czuł na policzku dotyk jej miękkich włosów. Potem uniosła głowę i spojrzała w jego twarz.
- Kiedy przyjechałeś?
- Przed chwilą, zdążyłem tylko wypić filiżankę herbaty z Jockiem.
Uniosła lekko brwi, jak gdyby Jock nie był już jej ulubieńcem.
- Wyglądasz na wykończonego, Jamie. Przygotuję ci kąpiel. Będzie zaledwie ciepła, ale na pewno cię to odpręży.
- Coś jest nie w porządku z Jockiem?
- Ach, nic. Po prostu zaczyna trochę zrzędzić na starość. Chodź, zdejmij te ohydne ciuchy, już puszczam wodę.
Zasnął, leżąc w wannie i Jeanie musiała go obudzić, owinąć w ręcznik i zaprowadzić do łóżka. Spał przez cały dzień, noc i aż do południa następnego dnia. Kiedy się obudził, przygnębienie gdzieś zniknęło i poczuł, że jest w dobrej formie.
W ogrodzie leżała cienka warstwa świeżego śniegu, ale poważ­niejsze opady wystąpiły dopiero gdzieś w głębi kraju. W dużym pokoju na dole płonęły na kominku grube polana i wszyscy troje siedzieli w pobliżu ognia, pijąc herbatę i jedząc grzanki.
- No, to opowiadajcie teraz, jak sobie tutaj radzicie.
MacKay siedział w milczeniu, chociaż Jeanie najwyraźniej cze­kała, aż się odezwie. Kiedy nic nie powiedział, odpowiedziała sama:
- U nas wszystko w porządku, Jamie, brakuje często tego czy owego, ale jakoś sobie radzimy. A co u ciebie?
- Niewiele mogę powiedzieć, kochanie. W każdym razie cały czas do przodu. Powoli, ale do przodu.
Jock MacKay wstał i powiedział:
- Zostawię was samych, żebyście mogli sobie porozmawiać. Jakbyś chciał dorzucić do ognia Jamie, to polana leżą w kuchni za drzwiami.
- Mam takie uczucie, jakby nie był zbyt zadowolony, że mnie widzi. Nie wiem dlaczego. Wydaje się jakiś obcy - powiedział Boyle, kiedy zostali sami.
- Och, nie zwracaj na to uwagi, Jamie. Starzeje się i wciąż nie może się przyzwyczaić do nowych warunków. To kwestia wieku.
- A ty, jak się czujesz? Wzruszyła ramionami.
- Samotnie, rzecz jasna. To odludne miejsce. Ale nie przej­muj się mną - przerwała na chwilę. - Czy w twoim nastawieniu do tego, co teraz robisz, nic się nie zmieniło?
- Mam czasem wątpliwości. Jak nie jestem w formie. Kiedy mi ciebie brak.
- A może już wystarczy, Jamie? Moglibyśmy przecież żyć jakoś inaczej.
- Dlaczego tak mówisz?
- No bo czy to warto? Są tu i nic ich stąd nie ruszy - westchnęła ciężko. - Większość ludzi już się przyzwyczaiła. Nie­którym nawet ta sytuacja odpowiada bardziej niż to, co było przedtem.
Boyle pokręcił głową.
- Masz na pewno rację, jeśli chodzi o to, czy warto, czy nie warto. Ale reszta z tego, co powiedziałaś, jest oparta na jakimś fałszywym rozumowaniu. Pewnie, ludzie rzeczywiście są zadowole­ni, że prawo i porządek znów są górą, że wszyscy mają pracę. Ale to przecież nie znaczy, że są szczęśliwi z powodu faktu, że rosyjska armia okupacyjna trzyma wszystkich za mordę.
- Czy to naprawdę ma aż takie znaczenie? Zawsze musi być ktoś, kto innym siedzi na grzbiecie, a ci nasi nie zapewnili nam ani prawa i porządku, ani pełnego zatrudnienia. Kiepsko się spisali.
- W sumie, to, co mówisz, ma jakąś logikę. Ale jedno jest pewne. Straciliśmy wolność. Czy było to tego warte?
- Powiedz mi konkretnie, które z naszych swobód straciliśmy.
- Prawie wszystkie, jakie można sobie wyobrazić.
- Konkretnie.
Jamie oparł czoło na dłoniach i zaczął mówić: