- Tag, o jakim śnie? - rzekł Szwajcar.
- Ach, do kata - odparł Aramis - to całkiem proste, o moim śnie, który jej opowiedziałem.
- O tag, to pardzo proste opofiadać sfoje sny, ale ja nie śnię nikty!
- Jesteś pan bardzo szczęśliwy - rzekł Atos wstając - chciałbym to powiedzieć o sobie!
- Nikty! - mówił Szwajcar, zachwycony, że człowiek taki jak Atos może mu czegoś zazdrościć -
nikty! nikty!
D'Artagnan widząc, że Atos wstaje, wstał również; wziął go pod ramię i wyszedł.
Portos i Aramis zostali, by pożartować jeszcze z dragonem i Szwajcarem.
Natomiast Bazin poszedł się przespać na wiązce słomy; ponieważ miał więcej wyobraźni niż Szwajcar, śniło mu się, że pan Aramis został papieżem i wkłada mu kardynalski kapelusz.
Ale, jak powiedzieliśmy, szczęśliwy powrót Bazina nieco tylko umniejszył niepokój dręczący czterech przyjaciół. Czas oczekiwania dłużył się nieskończenie i d'Artagnan założyłby się, że dzień ma teraz czterdzieści osiem godzin.
Zapomniał, że podróż morska musi trwać długo, wyolbrzymiał potęgę Milady.
Wyobrażał sobie, że ta kobieta, podobna do demona, ma na swych usługach potęgi piekieł; przy najlżejszym szmerze był pewien, że przychodzą go uwięzić i za chwilę wejdzie Planchet przyprowadzony dla konfrontacji z nim samym i jego przyjaciółmi. Co więcej, zaufanie, jakie pokładał dotychczas w godnym Pikardyjczyku, zmniejszało się z dnia na dzień. Niepokój d'Artagnana był tak wielki, że udzielał się także Portosowi i Aramisowi. Tylko Atos pozostał niewzruszony, jak gdyby nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo i życie toczyło się zwykłym trybem.
Szesnastego dnia zwłaszcza d'Artagnan i jego dwaj przyjaciele byli tak podnieceni, że nie mogli usiedzieć na miejscu i snuli się jak cienie po drodze, którą miał nadjechać Planchet.
- Na Boga - mówił im Atos - nie jesteście mężczyźni, lecz dzieci, jeśli kobieta może was przejmować tak wielkim strachem! I o co chodzi zresztą? Że zostaniemy uwięzieni? Dobrze, ale są tacy, co postarają się, żebyśmy wyszli z więzienia; przecież uwolniono panią Bonacieux. Że zetną nam głowy?
Ale codziennie w okopach wystawiamy się ze śmiechem na gorsze rzeczy; pocisk może nam roztrzaskać nogę, a jestem przekonany, że większe cierpienie zada nam chirurg ucinając nogę, niż kat ucinając głowę. Czekajcie więc spokojnie; za dwie, cztery, najdalej za sześć godzin Planchet będzie na miejscu; przyrzekł, że wróci, a ja wierzę w obietnicę Plancheta, który wygląda mi na bardzo dzielnego chłopca.
- Ale jeśli się nie zjawi? - zapytał d'Artagnan.
- Jeśli się nie zjawi, znaczy, że się spóźni., nic więcej. Mógł spaść z konia, mógł fiknąć koziołka z mostu do wody, mógł na skutek szybkiej jazdy nabawić się zapalenia płuc. Ach, panowie, bierzmy rzeczy, jakimi są. Życie jest różańcem złożonym z drobnych utrapień, które filozof przesuwa z uśmiechem. Bądźcie filozofami jak ja, panowie, siadajcie do stołu i pijmy; nigdy przyszłość nie
ukazuje się w piękniejszych kolorach niż wówczas, gdy patrzymy na nią przez szklankę chambertina.
- Zapewne - odparł d'Artagnan - ale kiedy piję, nie mogę odpędzić męczących podejrzeń, że wino pochodzi z piwnicy Milady.
- Jesteś nazbyt wymagający - rzekł Atos - taka piękna kobieta!
- Kobieta z lilią! - zawołał Portos śmiejąc się głośno.
Atos zadrżał, przeciągnął dłonią po czole ocierając pot i wstał nerwowym ruchem, którego nie mógł
opanować.
Tymczasem dzień kończył się i nadchodził wieczór, powoli, ale przecie nadchodził; oberża zapełniła się gośćmi. Atos, od chwili gdy włożył do kieszeni swoją część pieniędzy za diament, nie opuszczał
gospody „Pod Heretykiem”.
Znalazł w panu de Busigny, który wydał w swoim czasie wspaniały obiad, godnego siebie towarzysza. Grali więc jak zwykle, kiedy wybiła siódma; rozległy się kroki żołnierzy, którzy szli wzmocnić posterunki; o wpół do ósmej zagrano na capstrzyk.
- Jesteśmy zgubieni - szepnął d'Artagnan Atosowi do ucha.
- Chciałeś powiedzieć, że przegraliśmy - odparł spokojnie Atos wyciągając cztery pistole z kieszeni i rzucając je na stół. - Nuże, panowie, grają na capstrzyk, chodźmy spać.
Atos wyszedł z gospody w towarzystwie d'Artagnana. Za nimi szedł Arami pod ramię z Portosem.
Aramis przepowiadał sobie wiersze, a Portos od czasu do czasu wyrywał kilka włosów z wąsa na znak rozpaczy.
Nagle w ciemnościach ukazał się cień, którego kształt dobrze był znany d'Artagnanowi; znajomy głos powiedział:
- Panie, przynoszę panu płaszcz, mamy dziś chłodny wieczór.
- Planchet! - zawołał d'Artagnan pijany radością.
- Planchet! - powtórzyli Portos i Aramis.
- A więc tak, Planchet - rzekł Atos - i cóż w tym dziwnego? Przyrzekł, że będzie z powrotem o ósmej, a oto bije właśnie ósma. Brawo, Planchet, jesteś słowny i jeśli kiedyś opuścisz swego pana, masz miejsce u mnie.
- Och nie, nigdy! - zawołał Planchet - nigdy nie opuszczę pana d'Artagnana.
W tej samej chwili d'Artagnan poczuł, że Planchet wsunął mu list do ręki. D'Artagnan miał wielką ochotę uściskać Plancheta, tak jak uściskał go przy odjeździe; ale obawiał się, że dając służącemu dowody uczuć pośrodku ulicy, wzbudziłby zdumienie jakiegoś przechodnia, więc się powstrzymał.
- Mam list - zawołał do Atosa i przyjaciół.
- Wybornie - rzekł Atos - chodźmy do siebie i przeczytajmy.
List palił dłoń d'Artagnana; chciał przyśpieszyć kroku; ale Atos wziął go pod rękę i młody człowiek musiał dostosować swój krok do kroku przyjaciela.
Wreszcie znaleźli się w namiocie; zapalono lampę, Planchet stanął przy wejściu, by czterej przyjaciele nie zostali znienacka zaskoczeni, i d'Artagnan drżącą ręką złamał pieczęć i otworzył upragniony list.