- Librium, dwadzieścia pięć miligramów - odpowiedział zażenowany.
Najwyraźniej wybiłem go z rytmu.
- Dobrze - powiedziałem. - Dam panu trochę na później, ale proszę, żeby pan się skontaktował ze swoim lekarzem jeszcze dziś wieczorem albo jutro. Tymczasem zapiszę panu zastrzyk z librium, żeby poczuł się pan lepiej.
Podniosłem się szybko, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, otworzyłem drzwi i wyszedłem na ruchliwy i oświetlony korytarz NW. Mechanicznie wypisałem receptę: "Librium, 25 mg, tabletki, doustnie, 4 razy dziennie, 10 tabletek", i powróciłem w myśli do tej absurdalnej sytuacji, w której pacjent został terapeutą. Już samo to wydaje się schizofreniczną halucynacją.
Pielęgniarka chciała mi wetknąć kolejną kartę, ale odmówiłem. Powiedziałem drugiej, żeby dała pacjentowi w gabinecie psychiatrycznym 50 mg librium domięśniowo.
Nie bardzo docierało do mnie to, co się wokół działo. Przed wyjściem musiałem wrócić i zobaczyć tego schizofrenika jeszcze raz, sprawdzić, czy nie jest zjawą. Otworzyłem drzwi. Był w środku w dobrej formie, gapił się na mnie.
Zamknąłem drzwi i ruszyłem długim łącznikiem w stronę swojego pokoju. To wszystko było zbyt prawdziwe - wszystko, co myślałem o sobie w tych krótkich chwilach, gdy wymienił imię Karen. Byłem wyrachowanym gnojkiem i robiłem się coraz gorszy. Wszystko, o czym myślałem, tylko to potwierdzało. Na przykład znajomość z Carno: rozleciała się pod pozorem niedogodności. W rzeczywistości byłem zbytnim egoistą i leniuchem, aby ją podtrzymywać. Surfing był najważniejszym argumentem, szczególnie gdy korzystałem z niego przy wyszukiwaniu powodów mojego samotniczego trybu życia. Karen - pusty, nic nie znaczący związek, jeśli w ogóle zasługiwał na taką nazwę. Pustka i tęsknota za niczym to uczucia, którymi chciałem wypełnić znajomość z Karen, Joyce, a nawet Jane.
Siedziałem po ciemku w swoim pokoju, szukając odpowiedzi. Wszystko stawało się przeraźliwie jasne. Nie zawsze byłem taki. W college'u łatwo nawiązywałem przyjaźnie, które trwały. Czyżby samotność stała się moim udziałem dopiero teraz? Może nieco w czasach pierwszego roku college'u, ale nie później. Potem przyszły studia. Czy tam zasiano ziarno zmian? Tak, to w czasach studiów medycznych przyjaciele zaczęli się odsuwać; podobnie zmieniał się mój stosunek do kobiet, w wyniku kłopotów finansowych i braku czasu. Ziarno nie kiełkowało do stażu. Teraz pod względem towarzyskim i seksualnym stałem niewiele wyżej od włóczęgi. Jedyny wyjątek stanowiło to, że krążyłem w szpitalu, a nie w normalnym świecie.
Zadzwonił telefon, ale nie podnosiłem słuchawki. Zdjąłem białe ubranie. Założyłem jasne dżinsy i czarny golf.
Dlaczego tak się stało? Czy winić tylko harmonogram zajęć? Może łączy się to ze strachem i gniewem, które we mnie tkwią? Czy wstręt do samego siebie bierze się stąd, że siedziałem cicho i nie mówiłem nic, gdy uważałem, że cały ten system jest zepsuty? Że dusiłem to w sobie? Czy zmęczenie odbierało mi dar logicznego myślenia? Nie wiem. Im więcej myślałem, tym bardziej byłem zbity z tropu i przygnębiony, nie skutkami, ale przyczynami. Skutki były oczywiste: stałem się prawdziwym skurwysynem.
Nagle pomyślałem o Nancy Shepard, jak ją odepchnąłem, odrzuciłem jej oskarżenia i wszystkie pytania. Wtedy, kiedy rozmawialiśmy, próbowała powiedzieć mi to, czego dowiedziałem się od mojego terapeuty - terapeuty-schizofrenika. Co za trójkąt: pielęgniarka działająca na dwa fronty, nie bardzo zrównoważony schizofrenik i pieprzony stażysta. Nancy nazwała mnie niesamowitym egoistą, samolubną kreaturą zmierzającą tam, gdzie miłość jest już niemożliwa. Miała rację. Co z tego, że było jeszcze gorzej, że byłem wręcz zachęcany do unikania czystego emocjonalnie zaangażowania, bo takie postępowanie było jedynym środkiem obrony przed gniewem, wrogością i wyczerpaniem? Jakie to miało znaczenie, że codzienność stażysty to bezsensowna monotonia, a cały system jest nastawiony na wykorzystanie i nękanie młodego adepta? Dla Nancy Shepard, dla każdego, był istotny rezultat. Potraktowała mnie prawdą, a ja za to wyrzuciłem ją z mojego życia, sprawiając jej ból.
Leżąc w łóżku, zastanawiałem się, co robić. Najpierw pospać. Ile jeszcze mostów przede mną? Nie wiem. A Karen? Może ją jeszcze spotkam, może nie. Mam nadzieję, że nie, ale wiem, że mnie to czeka.
Dzień 365
WYJAZD