Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Na cmentarzu przy wrotach podjęli pod nogi Zycha, Jagienkę, a nawet i opata,
choć ten był nieprzyjacielem starego Wilka z Brzozowej. Na Zbyszka patrzyli wprawdzie
spode łba, ale żaden nie warknął, chociaż serca skowytały im w piersiach z bólu, z gniewu i
zazdrości, gdyż nigdy Jagienka nie wydawała im się tak cudną i tak do królewny podobną.
Dopiero gdy świetny orszak ruszył z powrotem i gdy z dala doszła ich wesoła pieśń wędrow-
nych kleryków, Cztan począł ocierać pot ze swych zarosłych policzków i parskać jak koń.
Wilk zaś ozwał się zgrzytając zębami:
– Do gospody! do gospody! gorze mi!...
Po czym pamiętając, co im poprzednio ulżyło, chwycili znów głaz i potoczyli go zapal-
czywie na dawne miejsce.
Zbyszko zaś jechał wedle Jagienki słuchając pieśni opatowych szpylmanów, lecz gdy uje-
chali pięć albo sześć stajań, zatrzymał nagle konia i rzekł:
– Ba, miałem dać na mszę za stryjkowe zdrowie i zabaczyłem, wrócę się.
– Nie wracaj! – zawołała Jagienka. – Poślem ze Zgorzelic.
– Wrócę, a wy nie czekajcie na mnie. Z Bogiem!
– Z Bogiem! – rzekł opat. – Jedź!
I twarz mu poweselała, a gdy Zbyszko znikł im z oczu, trącił nieznacznie Zycha i rzekł:
– Rozumiecie?
115
– Co mam rozumieć?
– Pobije się w Krześni z Wilkiem i Cztanem, jako amen w pacierzu, ale tegom chciał i do
tegom prowadził.
– To morowe chłopy! Jeszcze go poranią, i co z tego?
– Jak to co z tego? Jeśli za Jagienkę się pobije, to jakże mu potem o tej Jurandównie my-
śleć? Jagienka ci mu odtąd będzie panią – nie tamta; tego zaś chcę, bo to mój krewny i udał
mi się!
– Ba, a ślubowanie?
– Na poczekaniu go rozgrzeszę! Zaliście nie słyszeli, żem to już obiecał?
– Wasza głowa na wszystko poradzi – odrzekł Zych.
Opat uradował się pochwałą, po czym przysunął się do Jagienki i zapytał:
– Czegożeś taka frasobliwa?
Ona pochyliła się w siodle i chwyciwszy rękę opatową podniosła ją do ust:
– Ojcze krzestny, a może byście też podesłali z paru szpylmanów do Krześni.
– Po co? Popiją mi się w gospodzie i tyla.
– Ale może jakowej zwadzie przeszkodzą.
Opat spojrzał jej bystro w oczy i nagle rzekł ostro:
– A choćby go tam i zabili!
– To niech i mnie zabiją! – zawołała Jagienka.
I gorycz, która nagromadziła się z żalem w jej piersiach od czasu rozmowy ze Zbyszkiem,
spłynęła teraz nagłym potokiem łez. Widząc to opat objął ramieniem dziewczynę, tak że na-
krył ją prawie całą swoim olbrzymim rękawem, i począł mówić:
– Nie bój się, córuchno, o nic. Zwada może się przygodzić, ale przecie i tamci są ślachtą,
przeto go kupą nie napadną, jeno na pole rycerskim obyczajem pozwą, a już tam on da sobie
rady, choćby się na raz z obydwoma miał potykać. A co do Jurandówny, o której słyszałaś, to
ci jeno tyle rzekę, że drzewo na tamtą łożnicę w nijakim boru nie rośnie.
– Skoro mu tamta milsza, to i ja o niego nie dbam! – odpowiedziała przez łzy Jagienka.
– To czegoż chlipiesz?
– Bo się o niego boję
– Ot, babski rozum! – rzek– śmiejąc się opat.
Po czym schyliwszy się do ucha Jagienki począł mówić:
– Pomiarkuj się, dziewczyno, że choć cię i weźmie, to też nieraz zdarzy mu się potykać, bo
od tego ślachcic.
Tu schylił się jeszcze niżej i dodał:
– A weźmie cię – i to niezadługo, jako Bóg w niebie!
– Zaśby tam brał! – odpowiedziała Jagienka.
A jednocześnie poczęła się uśmiechać przez łzy i spoglądać na opata, jakby się go chciała
zapytać, skąd to wie.
A tymczasem Zbyszko wróciwszy do Krześni zajechał wprost do księdza, chciał bowiem
rzeczywiście dać na mszę za zdrowie Maćka; po załatwieniu zaś tej sprawy udał się wprost do
gospody, w której spodziewał się znaleźć młodego Wilka z Brzozowej i Cztana z Rogowa.
Jakoż zastał obydwóch, a oprócz tego pełno ludzi – i szlachty, i skartabellów, i kmieciów, i
kilku „sowizdrzałów” pokazujących rozmaite niemieckie sztuki. W pierwszej chwili nie mógł
jednakże nikogo rozeznać, gdyż okna karczmy z błonami z wołowych pęcherzy mało prze-
puszczały światła – i dopiero gdy miejscowy pachołek dorzucił na komin szczypek sosno-
wych, ujrzał w kącie za łagwiami piwa włochaty pysk Cztana i srogą, zapalczywą twarz Wil-
ka z Brzozowej.
Wtedy począł iść zwolna ku nim roztrącając po drodze ludzi i doszedłszy uderzył pięścią w
stół, aż zagrzmiało w całej gospodzie.
116
A oni podnieśli się natychmiast i jęli śpiesznie przekręcać na sobie skórzane pasy, nim