Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— No tak, tak… — odparÅ‚ nie sÅ‚uchajÄ…c mnie dyrektor i wstaÅ‚. — Musimy niestety wracać: spieszno mi do obowiÄ…zków…
Z ogrodu zoologicznego pojechałem eboretem do Galaxu, gdzie miano mi odłożyć bilety na przedstawienie popołudniowe.
W śródmieściu dały się znów słyszeć gromowe wybuchy, coraz głośniejsze i gęstsze. Nad dachami wzbijały się łyskające ogniem słupy dymu. Widząc, że nikt z przechodniów nie zwraca na to najmniejszej uwagi, milczałem, aż eboret stanął przed Galaxem. Dyżurny urzędnik spytał, jak mi się podobało zoo.
— Owszem, bardzo Å‚adne — odparÅ‚em — ale… na miÅ‚y Bóg!
Cały Galax podskoczył. Dwa biurowce naprzeciw, widziane przez okno jak na dłoni, rozleciały się od trafienia meteorem. Straciłem słuch i zatoczyłem się na ścianę.
— To nic — rzekÅ‚ urzÄ™dnik. — Pobywszy u nas dÅ‚użej, przywyknie pan jakoÅ›. ProszÄ™, oto pana bile…
Nie dokończył. Zabłysło, zagrzmiało, podniósł się kurz, a gdy opadł, zamiast mego rozmówcy ujrzałem olbrzymią dziurę w podłodze. Stałem jak skamieniały. Nie minęła i minuta, a kilku Ardrytów w kombinezonach załatało dziurę i przytoczyło niski wózek z dużym pakunkiem. Gdy go rozwinięto, oczom mym ukazał się urzędnik z biletem w ręku. Strącił z siebie resztę opakowania i sadowiąc się na wieszaku, rzekł:
— Tu sÄ… paÅ„skie bilety. MówiÅ‚em panu, że to nic takiego. Każdy z nas w razie potrzeby zostaje zdublowany. Pan siÄ™ dziwi naszemu spokojowi? No, to trwa przecież już trzydzieÅ›ci tysiÄ™cy lat, przyzwyczailiÅ›my się… Jeżeliby pan chciaÅ‚ zjeść obiad, restauracja Galaxu już jest czynna. Na dole, na lewo od wejÅ›cia.
— DziÄ™kujÄ™, nie mam apetytu — odparÅ‚em i chwiejÄ…c siÄ™ nieznacznie na nogach wyszedÅ‚em wÅ›ród nieustajÄ…cych wybuchów i grzmotów. RychÅ‚o zdjÄ…Å‚ mnie gniew.
Nie zobaczÄ… tu trwogi Ziemianina! — pomyÅ›laÅ‚em i spojrzawszy na zegarek kazaÅ‚em siÄ™ wieźć do teatru.
Po drodze meteor roztrzaskał eboret, wsiadłem więc do innego. Na miejscu, gdzie wczoraj stał budynek teatralny, piętrzyło się dymiące gruzowisko.
— Czy zwracacie pieniÄ…dze za bilety? — spytaÅ‚em stojÄ…cego na ulicy kasjera.
— Bynajmniej. Przedstawienie rozpocznie siÄ™ normalnie.
— Jak to normalnie? przecież meteor…
— Jest jeszcze dwadzieÅ›cia minut czasu — wskazaÅ‚ mi kasjer godzinÄ™ na swym zegarku.
— Ależ…
— Może bÄ™dzie pan Å‚askaw nie zajmować miejsca przy kasie! My chcemy kupić bilety! — zawoÅ‚aÅ‚o parÄ™ osób z ogonka, który uformowaÅ‚ siÄ™ za mnÄ…. Wzruszywszy ramionami, odszedÅ‚em na bok. Dwie wielkie maszyny Å‚adowaÅ‚y tymczasem gruz i wywoziÅ‚y go. Po kilku minutach plac byÅ‚ oczyszczony.
— Czy bÄ™dÄ… grali na wolnym powietrzu? — spytaÅ‚em jednego z czekajÄ…cych, który wachlowaÅ‚ siÄ™ programem.
— Nic podobnego! przypuszczam, że wszystko odbÄ™dzie siÄ™ jak zawsze — odparÅ‚.
Umilkłem, rozgniewany, sądząc, że robi ze mnie durnia. Na plac wjechała wielka cysterna. Wylano z niej smołowatą, świecącą rubinowe maź, która uformowała spory kopiec; natychmiast wetknięto w tę papkowatą, żarem buchającą masę rury i jęto tłoczyć do środka powietrze. Papka zmieniła się w bąbel rosnący z zawrotną szybkością. Po minucie przedstawiał on łudzącą kopię budynku teatralnego, tylko że całkiem miękką, bo chwiejącą się w podmuchach wiatru. Po dalszych pięciu minutach nowo wydęty budynek stwardniał; w tym momencie meteor roztrzaskał część dachu. Dodmuchano więc nowy dach i przez szeroko otwarte podwoje ruszyły do wnętrza potoki widzów. Zajmując miejsce, zauważyłem, że jest ono jeszcze ciepłe, ale to też było jedyne świadectwo niedawnej katastrofy. Spytałem sąsiada, co to była za papka, z której odbudowano teatr, i dowiedziałem się, iż jest to słynna gmaź ardrycka.
Przedstawienie rozpoczęło siÄ™ z jednominutowym opóźnieniem. Na dźwiÄ™k gongu widownia Å›ciemniaÅ‚a, upodabniajÄ…c siÄ™ do rusztu peÅ‚nego gasnÄ…cych wÄ™gli, aktorzy za to rozbÅ‚ysnÄ™li wspaniale. Grano sztukÄ™ symboliczno–historycznÄ… i prawdÄ™ mówiÄ…c niewiele z niej rozumiaÅ‚em, tym bardziej iż wiele spraw przedstawiano pantomimami barwnymi. Pierwszy akt toczyÅ‚ siÄ™ w Å›wiÄ…tyni; grupa mÅ‚odych Ardrytek wieÅ„czyÅ‚a posÄ…g Drumy, Å›piewajÄ…c o swych oblubieÅ„cach.

Podstrony